W całym salonie jest od chuja kartonowych pudeł.
-Co wy kurwa robicie ja się pytam-znów się wydarłam.
-Sprzedajemy dom. Trzeba spakować wszystkie rzeczy-odezwał się wuja.
- Odczytanie testamentu jest jutro
-Posłuchaj mnie nie ma żadnego testamentu. Twój ojciec nic nie zapisał. Na szafce w kuchni jest do ciebie list z banku.
-Łżesz jak pies
-Uspokój się. I tak wyjeżdżasz więc co z tym zrobisz?
-Pieprzone złodzieje-nie mogę znieść tego widoku. Poszłam do kuchni wzięłam list i udałam się do swojego pokoju. Zerknęłam na zaadresowaną do mnie kopertę... z banku? Otworzyłam i wszystko przeczytałam. Jutro o 10 rano muszę tam iść. Ciekawe o co chodzi. Wymknęłam się ze swojego pokoju i pozabierałam z piętra wszystkie cenne rzeczy zanim te modliszki pieprzone tu wtargną. Wszystkie pamiątki, biżuteria itd. Przy okazji zaczęłam pakować swoje rzeczy. Trochę tego mam więc lepiej zacząć wcześniej.
Następnego dnia:
Obudziłam się dość wcześnie... to do mnie niepodobne. Wykonałam podstawowe czynności poranne i zeszłam na dół. W salonie moja 'rodzina' kończy pakowanie wszystkich pudeł. Poprosiłam ciocię Jane na słówko.
-Wszystko w porządku?- spytała
-Mam prośbę pójdziesz gdzieś ze mną?
-Tak jasne a kiedy?
-Właściwie to tylko coś zjem i możemy iść. Tylko nikomu nie mów.
-Dobrze. Jakby co to będę w salonie.- poszłam do kuchni, jestem głodna ale jak tylko spojrzę na jedzenie to już mi się odechciewa jedzenia. Przez te parę dni bardzo schudłam co w sumie wyszło mi na korzyść.
Wzięłam do ręki pół suchej bułki. Przytrzymałam ją w zębach i naciągnęłam na nogi martensy.
-Ciociu już możemy iść
-Idę.- po chwili wyszłyśmy z domu. Na ganku zobaczyłam białą tabliczkę sporych rozmiarów wbitą w trawnik. Przyjrzałam się jej dokładnie. Na tabliczce widnieje czerwony napis " for sale" . Aż żal dupę ściska jak na to patrzę.
-To powiesz mi gdzie tak właściwie idziemy? - spytała ciocia
-Do banku... czytaj- podałam jej list i zaczęła czytać. Droga zajęła nam dziesięć minut. Akurat przy stanowisku nikogo nie ma więc razem z moją opiekunką zajęłyśmy miejsca na krzesłach. Pokazałam kobiecie list a ta zawołała kogoś bardziej doświadczonego... widać że jest dość... świeża w tej pracy.
-Dzień dobry pani Gortez. - przedstawiła się starsza kobieta.
-Dzień dobry- od powiedziałyśmy równocześnie
-Zapraszam panie do bardziej cichego miejsca. Proszę za mną- weszłyśmy do małego pomieszczenia, gdzie na biurku stał rozklekotany komputer. - Otóż została pani wezwana. ponieważ musimy panią o czymś poinformować
-No dobrze a o czym konkretnie?
-Proszę przyjąć moje kondolencje- zaczyna się, skinęłam głową bo nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. -Przejdźmy do konkretów- poratowała mnie ciotka
- No dobrze. Pański ojciec podpisał z bankiem umowę... że w razie ich śmierci wszystkie pieniądze, ze wszystkich kont bankowych zostają przelane na pani konto.
-Ale jak to?- co ona pierdoli
-Wraz ze ... śmiercią pani rodziców wszystkie pieniądze zostały przelane na pani osobiste konto. Chodzi o to że musi pani podpisać w tym miejscu...- podsunęłam mi pod nos umowę gdzie widniał podpis taty.
-Mam podpisać?- kurde jakoś ona niezrozumiale do mnie mówi.
-Tak proszę podpisać o tu na dole- wskazała palcem. Spojrzałam na ciocię, ona też jest w niemałym szoku . Chwyciłam długopis i podpisałam świstek papieru. Parafkę złożyła pod podpisem ojca.
-Czy to wszystko?
-Tak w zasadzie to już.
- Do widzenia- rzekłyśmy i w niemałym szoku opuściłyśmy budynek banku. Nadal kurwa nie wiem jak to jest możliwe. Z kieszeni wyjęłam moją kartę i podeszłam do bankomatu aby sprawdzić stan konta. Wcisnęłam odpowiednie guziki i z nie dowierzaniem wpatruję się w sześcio-cyferkową liczbę. Ja pierdole. Wiem że ojciec bardzo mnie kochał ale żeby mi zostawił grube miliony? Ciotka tak samo gapi się w ten mały ekranik.
- Tylko nie mów o tym Johnowi- powiedziała i poklepała mnie po ramieniu.
- Wracajmy już muszę się jeszcze spakować. Weszłyśmy do pustego
domu. Nawet na piętrze wszystko popakowali. Hieny...pewnie wszystko zgarną dla siebie albo sprzedadzą. Weszłam do zagraconego pokoju. Spakowałam wszystkie rzeczy, winyle, płyty...nawet mój stary gramofon znalazł się w pudle. Tak jak teraz na to wszystko patrzę to w cale nie mam dużo tych gratów. Tylko cztery pudła. Dosyć szybko się z tym uwinęłam i poznosiłam na dół. Dom jest już zupełnie pusty... zarówno jest opróżniony ze wszystkich rzeczy ale tych co go tak splądrowali też nie ma.
-Lizzy musimy już jechać- oznajmiła ciocia wkładając ostatnie pudło do samochodu.
-Daj mi jeszcze pięć minut- zniknęłam z powrotem za drzwiami budynku który do niedawna był jeszcze moim domem. Dobrze że wczoraj powiedziałam dziewczynom że wyjeżdżam, myślałam że będą na mnie złe ale nic z tych rzeczy. Zajrzałam jeszcze raz do pomieszczeń i pożegnałam się z domem. Zamknęłam za sobą drzwi i wsiadłam do samochodu. Czeka nas dzień i noc jazdy. Ciocia zna moje klimaty muzyczne więc włączyłam płytę Aerosmith. Kiedy przekroczyłyśmy granice miasta łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Patrzyłam w lusterku jak bardzo się od niego oddalamy. Zostawiam tak mnóstwo wspomnień i przeżyć. Wraz z upuszczeniem tego miasta zamknęłam w swoim życiu kolejny rozdział.
-Zack- mąż cioci- zapisał cię na kursy prawa jazdy- zabrała głos
-Na prawdę a to nie za szybko?
- Nie... zapisali cię bez problemu ale ty już przecież zaczęłaś kursy
-No tak i wszystko przepadło
-Zaczniesz od nowa... niczym się nie martw Zack wszystko pozałatwiał.
-Dziękuję- później jeszcze zaczęłyśmy wspominać nasze ostatnie spotkania. Ciocia opowiadała mi jaka byłam nieznośna jak byłam mała. Droga leciała bardzo szybko. Zatrzymałyśmy się parę razy na stacjach i na posiłkach. Na noc zostałyśmy w motelu, żeby się wyspać i odświeżyć. Rano po śniadaniu ruszyłyśmy w dalszą drogę. Po paru godzinach podjechałyśmy pod znany mi z dzieciństwa dom. Tutaj zawsze panuje taka miła atmosfera, no i nikt się już nie przyczepi do mojego stylu ubierania się...a niech mi tylko jakaś plastikowa lala podskoczy...to popamięta mnie na dłużej.
-Witaj w domu słonko- powiedziała ciotka z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam gest i równocześnie wysiadłyśmy z wozu. Weszłyśmy do domu gdzie przywitał nas Zack- mówię do niego po imieniu bo to drugi mąż cioci i tak jakoś mi wygodniej.... .
-Chodź pokażemy ci twój pokój-powiedział. Poszliśmy na piętro. Dostałam pokój gdzie zawsze spali rodzice... i mam kuźwa własną łazienkę. Weszliśmy do pomieszczenia. Aż mnie zatkało. Ciemno brązowe meble, ciemno czerwone ściany. Pościel z Led Zeppelin i mnóstwo poduszek na łóżku. Kurwa jak czad.
-Zack specjalnie dla ciebie przygotował ten pokój- powiedział kobieta
-Dziękuję- przytuliłam się do każdego z nich.
-No to teraz leć po rzeczy do samochodu.- popędziłam na dół i wyciągnęłam po kolei każdy karton po czym zaniosłam je na górę. Wszystkie płyty i winyle poukładałam alfabetycznie na półkach. Gramofon położyłam na komodzie z szufladami. Kiedy pochowałam wszystkie ciuchy po szafach a zajęła mi to niespełna trzy godziny... poczułam się już jak u siebie. Kiedy popatrzyłam na stos książek na biurku przypomniało mi się że jutro idę do nowej szkoły.
-Lizzy kolacja- zawołała ciotka z kuchni. Przebrałam się w leginsy i luźną koszulkę z Ramones. Włosy ułożyłam w niesfornego koka i zeszłam na dół. Kiedy byłam już na dole podleciał do mnie Baster-owczarek niemiecki- jest tu pupilem. Usiadłam na krześle w jadalni. Moja opiekunka nałożyła mi sporej porcji zapiekanki na talerz podsunęła pod nos. Jednak nadal jak patrze na jedzenie to jakoś nie mam ochoty. Zjadłam tylko trochę z przymusu. Ciocia na prawdę świetnie gotuje ale no... rzygać mi się chce jak widzę żarcie i to jeszcze w takich ilościach.
-Dziękuję, było na prawdę pyszne- powiedziałam i poszłam do swojego nowego pokoju. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torby. Włączyłam cicho muzykę ale szybko Morfeusz wziął mnie do swej krainy.
Obudziłam się o 7 rano. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem i jakoś opornie to wszystko idzie. W końcu się przemogłam i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam dokładnie całe ciało oraz włosy. Wyszłam z łazienki z ręcznikiem na głowie. Z szafy wyciągnęłam skórzane leginsy i bluzkę z Black Sabbath. Wysuszyłam szybko włosy i się ubrałam. Nałożyłam lekki makijaż, chwyciłam zieloną torbę z naszywkami i zeszłam na dół.
-Dzień dobry ciociu- cmoknęłam ją w policzek . Właście wychodzi do pracy.
-Cześć Liz właśnie wychodzę. Podwieźć cię do szkoły?
-Nie wolę się przejść i po przypominać sobie wszystkie ścieżki
-No dobra jak chcesz. Ja i Zach będziemy dopiero wieczorem. To narazie
-Pa- w pośpiechu wyszła z domu. Zjadłam wykwintne śniadanie w postaci czekoladowych płatków z mlekiem na zimno. Chwyciłam moją ramoneskę z ćwiekami i wyszłam z domu zakluczając go. Dawno tu nie byłam ale jak tak teraz idę to pamiętam gdzie znaleźć parę osamotnionych miejscówek. Do budynku weszłam krótko po dzwonku. Spojrzałam na plan- pierwsza lekcja to biologia...jak miło. Znalazłam salę z numerem 23 i na luzie weszłam do niej.
-Sory za spóźnienie-powiedziałam. Oczy zupełnie wszystkich skupiły się na mnie. Nauczycielka spojrzała na mnie pogardliwie i zabrała głos.
-Klaso to jest wasza nowa koleżanka Lizzy. Lizzy może opowiesz nam coś o sobie?
-Nie może lepiej nie...- powiedziałam
-No dobrze to proszę zajmij miejsce koło Michaela, w ostatniej ławce bo to jedyne wolne. - kiedy wskazała palcem na ławkę mój wzrok utknął na chłopaku o tlenionych blond włosach. Przeszłam wąskim przejściem na koniec sali. Usiadłam koło chłopaka a nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję. Jakoś tak wąsko w tej ławce i stykamy się kolanami, albo może on ma tak rozłożone giry pod tym stołem? No mniejsza z tym. Czuję na sobie jego wzrok ale oprócz niego gapi się na mnie plastikowa barbie. Później jakoś na całe szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi. Do końca lekcji siedziałam i gapiłam się na swoje ręce. Nic nie notowałam, bo nie mam na to ochoty. na pozostałych lekcjach było dokładnie tak samo. Cieszę się jedynie z tego że pierwszego dnia nie miałam żadnych kwasów. Jak na razie nikt się do mnie nie odezwał... . Wreszcie usłyszałam upragniony ostatni na dzisiaj dzwonek. Wstałam z miejsca i wyszłam z sali a następnie ze szkoły. Te jebane plastiki cały czas mierzą mnie od góry do dołu. Zaśmiałam się pod nosem bo są żałosne i wyszłam na ulicę. Nuciłam pod nosem 'Dream On' Aerosów kiedy nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś łapę. Momentalnie się obróciłam i zamachnęłam na tego kogoś, zadałam mu cios w brzuch. Koleś zgiął się z bólu, po chwili zorientowałam się że to ten chłopak z którym siedzę w ławce.
-Kurwa człowieku nie strasz mnie tak. Nic ci nie jest- podałam mu rękę i pomogłam podnieść się z ziemi.
-P-przepraszam nie chciałem. A tak w ogóle to Michael jestem- wyszczerzył się i tym razem on wyciągnął rękę w moją stronę.
-Lizzy- uśmiechnęłam się nieśmiało. Zapadła niezręczna cisza.
-No to ten to ja już może pójdę- powiedziałam i ruszyłam w stronę domu. Ale ten chłopak się mnie uczepił i mnie dogonił.
-Wygląda na to że pójdziemy razem bo też idę w tym kierunku.
-Jak tam sobie chcesz- wlepiłam wzrok w czubek swoich butów.
-Jesteś tu nowa?- zapytał
-No tak a czemu pytasz?
-A bo wcześniej cię tu nie widziałem. -spojrzałam na jego koszulkę. Ma identyczną jak ja. Kurwa ten sam zespół, ten sam nawet kurwa kolor. Zauważył że gapie się na jego bluzkę i też spojrzał na moją po czym zaśmiał się pod nosem.
-No to widzę że masz ten sam gust muzyczny...-uśmiechnęłam się pod nosem.
-No popatrz- z powrotem wbiłam wzrok w czubki butów.
-Czego jeszcze słuchasz?- zapytał
-Serio cię to interesuje?
No a czemu nie...? Lubię poznawać nowe osoby a zwłaszcza z takim stylem-zmierzył mnie od stóp do głów a na moich polikach pojawiły się rumieńce.
-No to może innym razem... bo jestem już pod domem.
-No właściwie to ja też- dodał a ja spojrzałam na niego pytającym wzrokiem- mieszkam dwa domy dalej- wskazał palcem na dość duży ładny dom.
-No to do jutra- powiedziałam i weszłam na ganek
- Pa Liz-ruszył w swoją stronę. Znamy się parę godzina on już skraca sobie moje imię. Jest w nim coś takiego...sama nie wiem jak to nazwać. Weszłam do domu.
-Baster- zawołałam a posłuszny pies od razu do mnie podleciał. - chodź idziemy na spacer- wyszczerzyłam się do psa... Lizzy ty wariatko ogarnij się. Założyłam mu smycz i wyszłam z domu. Postanowiłam że pójdę na polanę. Zawsze chodziłam na nią z rodzicami...a teraz idę z psem. Usiadłam na mostku przy stawie. Akurat teraz cholera zebrało mi się na wspomnienia. Do moich oczu napłynęły łzy. Baster patrzył na mnie i sam tak jakby posmutniał...? Whatever. Rozkoszuję się ciszą i spokojem. Nagle pies poderwał się z miejsca i zaczął nasłuchiwać. Po chwili i ja usłyszałam kroki na drewnianych deskach.
-Baster siadaj- przyciągnęłam go mocniej do siebie. Dobrze że jest posłuszny i słucha komend.
-Cześć- usłyszałam. Obróciłam się w stronę rozmówcy i ujrzałam kurwa żyrafę.
-Śledzisz mnie- zaśmiałam się a chłopak usiadł koło mnie głaskając futrzaka.
-A nawet jeśli to co? - zaczęliśmy się śmiać. Chyba zauważył zmieszanie na mojej twarzy bo zaczął gadać
-To co dokończymy naszą rozmowę?-spytał
-No okej ale musisz wiedzieć że nie lubię o sobie gadać. to co chcesz wiedzieć?
- Może na początek skąd jesteś?
-Z Tennessee . A ty mieszkasz tu od zawsze?
-Tak. Właściwie tak. - i tak zaczęła się nasza pogawędka. Na prawdę fajnie się z nim gada chociaż znam go niespełna jeden dzień. Na szczęście nie padło pytanie dlaczego się tu przeprowadziłam ale to zapewne kwestia czasu. Po godzinie spędzonej na mostku poczułam że w dupę wbijają mi się jakieś jebane gwoździe.
-Wiesz bo ja już muszę iść- powiedziała podnosząc swoją obolałą dupę.
-Odprowadzę cię- również wstał. Tak teraz na niego patrze i jest o prawie dwie głowy ode mnie wyższy.
-Nie musisz...- jak tu się wykręcić?
-Ale chcę.... a z resztą i tak idę w tym samym kierunku- no trudno nie udało mi się go spławić. Szliśmy ramię w ramię a czasem przypadkowo nasze ręce się o siebie ocierały. Cały czas rozmawialiśmy o muzyce, o ulubionych zespołach i tak dalej. Nawet się nie obejrzałam a już staliśmy pod jego domem.
***
Wiem wiem beznadziejnie mi wyszedł ale jakoś później się rozkręcę (mam nadzieje) no i sorki za błędy.
Proszę o szczere komentarze nawet jak wam się nie spodoba to przyda mi się porządku kop w dupę
:*
NO CO GADASZ ŻE CI NIE WYSZEDŁ KURDE !
OdpowiedzUsuńWYSZEDŁ, POMIJAJĄC FAKT ŻE CZYTAŁAM TO WSZYSTKO NA MATMIE W FORMIE PIERWOTNEJ :D
JARAM SIĘ DUFFEM I LIZZY <3
" NIBY NIC A TAK TO SIĘ ZACZĘŁO" :D
Hahaha tak ach ta nasza matma ;p
Usuńwersja pierwotna to już w ogóle była do dupy.
kckc :*
jestem zajebiście zajebista! ja już dobrze wiedziałam, co siedz w twojej chorej główce! młhahaha. i wgl Lizzy wpadła w oko Duffowi. Ja to wiem! i JUŻ! i awrr tam jest pies, a ja kocham psy<3
Usuńdobra czekam na kolejne, bo mi sie nie chce pisać :P
No tak masz oczywiście racje jesteś zajebiście zajebista!!
Usuńczekaj sobie czekaj :D
Łaaaaa! Podoba mi się ! :D
OdpowiedzUsuńKlimat przytulnego domku i... pies :P
No i mamy Duffy'ego (wiedziałam, że się spotkają ^^)
Blondas się cieszy, bo w końcu pojawił się ktoś podobny do niego i teraz nie da jej spokoju haha :D
No, to ja czekam na rozwinięcie akcji ^^ <3
Cisze się że ci się podoba na serio.
UsuńTo dla mnie taka motywacja do dalszego pisania!
No było do przewidzenia, że jak będzie Seattle, to też będzie Duff. Chociaż możesz jeszcze zrobić taki my, że owy Michael będzie po prostu jakimś Michaelm, a Duffa jeszcze nie ma. Haha, wtedy to by było zaskoczenie!
OdpowiedzUsuńNo dobra, to sknera, dupek, chuj, wujek John sprzedał dom. Ale dupek. Zła na niego jestem, ale jednak, kiedy sobie pomysłam o tej kwocie, co ojciec zostawił Lizzy to mysle sobie, ze ten dom, to już nie jest jej tak potrzebny. Ale ja i tak bym sie wkuriwała, bo nie miał prawa! I nie lubię wujka Johna i tyle.
Hmm.. myśle sobie, że Lizzy jakoś się odnajdzie w Seattle. W sumie, to nie ma innego wyjscia. Jak narazie, to ma zajebisty pokój, a to już coś, hah.
Nie mam w planach zrobienia z Michaela po prostu Michaela ale pomyślę nad tym :D
UsuńDobrze że uważasz że John to dupek bo właśnie o to mi chodziło :)
Dzięki za pozytywny komentarz !
:)
Okej.. Dziękuję za komentarz u mnie.:)
OdpowiedzUsuńPrzez Ciebie nie poprawie ocen, bo się powinnam uczyć, a zamiast tego czytam Twojego bloga..;p
Ciężko mi napisać coś o Lizzy. Nie przeszkadza mi, ale jakąś szczególną sympatią też jej nie darzę... Może to dlatego, że niedawno straciła rodziców i jest taka... Mało otwarta.:) Tak mnie wujek John wkurwial, że ja pierdole..:/ Ale ciocia Jane (?) spoko jest i jej mąż również. Michaela ją śledzi.. Haha.. Nie wiem jak Ty, ale ja to bym bardzo chętnie była sledzona przez takiego Duffa..x)
Ogólnie jest dobrze. Momentami trochę nudne, ale to zrozumiałe, bo początek opowiadania. Mam nadzieję, że niedługo zacznie się dziać coś fajnego. Ją chcę Steveeena..xDD Czekam na następny rozdział i informuj mnie proszę, jeśli możesz..;*
Ehh no tak kto by nie chciał być śledzony przez takiego Duffa?! : D
UsuńDzięki za komentarz no i przede wszystkim za szczerość
Zapraszam na czwarty rozdział http://wake-up-time-to-die.blogspot.com/ !!! I postaram się w weekend nadrobić :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy rozdział ;) http://welcome-to-my-life-honey.blogspot.com/|
OdpowiedzUsuńpatrz co robię. piątek wieczór, siedzę u kolegi i zaraz mamy wyjść, a ja siedzę u niego na kompie i komentuję wszystkie blogi. serio, nie wiem co mi się dzisiaj stało. ;o
OdpowiedzUsuńpo pierwsze, dziękuję za zaobserwowanie. :) dopiero dzisiaj to zauważyłam. to miłe. mam nadzieję, że będziesz u mnie zostawiać jakiś ślad po sobie, zależy mi na tym. :)
poczytałam trochę i muszę Ci powiedzieć, że nie jest źle. momentami faktycznie tak po łebkach czytałam, ale często tak mam czytając pierwsze rozdziały jakiegoś opowiadania, bo mało co się dzieje. w moich jest to samo. a zresztą, ktoś mi kiedyś w komentarzu napisał, że jakby cały czas się coś działo, też byłoby nudno. musi być czasami taka zamułka. ale względnie jest ok, nie przestaniesz przecież pisać, prawda? dobrze Ci to wychodzi i przyjemnie się czyta. :)
dobra, kończę, bo muszę wyjść. :D do zobaczenia. w pewnym sensie. :D
Dzięki za szczerą opinię!
UsuńMam nadzieję że nie wszystkie rozdział będą takie nudne!
Jak nie wyszedł?! Wyszedł zajebisty przecież! XD Lizzy i żyrafa. Ja tam bym chciała być śledzona przez Duffa :D
OdpowiedzUsuńSerio jest wszystko OK i lecę czytać dalej ;)