niedziela, 30 grudnia 2012

I wanna watch you bleed- rozdział 5

Lizzy:

Stałam w tych drzwiach jak wryta. To uczucie kiedy tracisz jebane czucie w nogach. Nie dotarły do mnie do końca jego słowa... co tak nagle mu się nasunęło że mogę jechać z nim? Chyba go coś pojebało. Sama nie wiem co o tym wszystkim myśleć
-Jak to pojechać z Tobą?- spytałam po dłuższej chwili
-No normalnie. Lizzy... możemy tam razem pojechać-powiedział. Aż ma iskierki nadziei w oczach
-Wejdź to pogadamy- przepuściłam go w drzwiach i usiedliśmy w salonie na kanapie.
-Michael... czy ty jesteś pewien co do tego wyjazdu?-zapytałam a on popatrzył na mnie jak na idiotkę.
-Jasne że tak. Ja już mam wszystko zaplanowane. Mam pieniądze na 'start'. W LA mieszka mój wujek i mnie albo nas przygarnie do puki się nie odbijemy.
-No ale co dalej? Co zamierzasz robić?- czy on aby trochę nie buja w obłokach?
-No przecież ci mówiłem po co tam jadę głuptasie-zaśmiał się. Kurwa jak on tryska energią
-McKagan do kurwy nędzy jak ty to sobie wyobrażasz co? Ty myślisz że to tak łatwo pójdzie? Że pojedziesz tam, pstrykniesz se palcem i zostaniesz gwiazdą rocka?
-Czyli nie pojedziesz- wyraźnie posmutniał
-Nie powiedziałam tego...Michael mam tak po prostu zostawić ciotkę bez żadnej wiadomości i wyjechać do tej dżungli pełnej pijaków, ćpunów i gwiazd? To mnie przeraża- kurwa chyba mięknę, jak widzę tą jego minę męczennika to aż mnie serce kuje.
-Przecież możesz zostawić list pożegnalny. A po za tym moja mam o wszystkim wie więc może pogadać z Jane
-Twoja mam zgodziła się na ten Twój chory plan? Dobra tego się nie spodziewałam.
-Mała nie zmieniaj tematu
-Nie wiem na prawdę nie wiem. Czy to tak trudno zrozumieć że się po prostu boję?
-Ale czego się boisz? Przecież nie będziesz tam sama. Będziemy razem
-Wiesz jak o tym mówisz to mam wrażenie że to dla ciebie takie proste
-No bo to do cholery jest proste
-Tak ci się tylko wydaje- powiedziałam pod nosem
-Co mówiłaś?
-Whatever. Dasz mi się zastanowić?
-Jasne ale pamiętaj za dwa dni...
-Dobra rozumiem, mam mało czasu- w kompletnej ciszy oglądaliśmy TV. Po części go rozumiem. Ten chłopak wymiata na basie no i nie tylko na nim, to całe jego życie. Znów czuję się swobodnie w jego towarzystwie a nie tak jak rano po tym dziwnym ale zajebistym incydencie. To zmieniło parę rzeczy między nami. Po pierwsze ten co tu siedzi obok mnie pozbawił mnie cnoty a teraz siedzi sobie jak gdyby nigdy nic. To dla mnie trochę dziwne...aczkolwiek mi się podobało...bo nie wiem co on o tym myśli. Czy chciał tylko zaspokoić swoje potrzeby? Czy to coś może dla niego znaczyło? Chciałabym znać odpowiedzi na te pytania ale wolę nie poruszać tego tematu bo w odpowiedzi mogę uzyskać że to dla niego tylko seks a tego bym nie zniosła. Im bardziej to rozkminiam tym bardziej sądzę iż jestem pojebana. A nawet jeśli bym pojechała? I tak nic na tym nie zyskam ale o chyba nie jest taki debilny pomysł. Kurwa co się ze mną dzieje? Wiem że jestem nieodpowiedzialną i wredną(czasem) suką i niegrzeczną dziewczynką ale dobrze mi z tym i nie chce tego zmieniać... przynajmniej nie teraz. Jestem jeszcze młoda. Życie to spontan nie można go zaplanować.
-A Jess i Simon wiedzą?- spytałam po długiej ciszy
-Nie jeszcze nie. To znaczy Simon chyba wie ale nie jestem pewien. -spojrzał mi głęboko w oczy. Podciągnęłam kolana pod brodę i pomyślałam sobie co by było gdybym nie pojechała? Pewnie pan żyrafa by się obraził i już nigdy bym go nie zobaczyła a tego to bym nie zniosła.
-Lizzy ja już pójdę muszę jeszcze coś załatwić. Proszę cię przemyśl moją propozycję
-Dobrze to ci mogę obiecać- cmoknął mnie w czoło i skroń a później wyszedł z salonu. Kątem oka zauważyłam że przy drzwiach wejściowych zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. 
-Cześć- rzucił i wyszedł pozostawiając za sobą echo zamykanych drzwi. No i co ja mam zrobić? Kurwa kocham tego pieprzonego kretyna co mnie skłania do tego żeby z nim pojechać. Podejrzewam że decyzję podejmę jak zwykle w ostatniej chwili.Ruszyłam dupę z kanapy i udałam się do swojego pokoju. Chwyciłam ze stojaka swojego czarnego akustyka i usiadłam na łóżku opierając się o jego ramę. Zagrałam sobie parę piosenek z byłego zespołu. Kilka razy zerknęłam na walizki leżące sobie spokojnie na najwyższej szafie pod sufitem. 

Michael:

Wszedłem do domu i od razu skierowałem się do swojego pokoju zupełnie niezauważony. Panuje tu... nie no nie mogę już tego nawet nazwać artystycznym nieładem. Tu jest po prostu burdel kurwa. Wszędzie pełno butelek, puszek (pustych oczywiście), ciuchów walających się po podłodze no i dwie walizki przygotowane przez mamę. Myślałem że ten wyjazd mnie uszczęśliwi jednak to będzie możliwe tylko wtedy kiedy będzie dla mnie Lizzy. Mam nadzieję że się zgodzi. Co prawda mam jeszcze trochę czasu ale i tak nie mam nic do roboty więc zabrałem się za pakowanie. Niechętnie pozbierałem walające się ciuchy. Później powyciągałem z szaf wszystkie najpotrzebniejsze, najwygodniejsze i najfajniejsze ciuchy. Poupychałem do walizek. Idzie mi to bardzo opornie bo cały czas o niej myślę i o tym co jej zrobiłem. Kurwa jakim trzeba byś skurwysynem żeby tak wykorzystać laskę którą się kurwa kocha. Chyba tylko mnie na to stać. Jestem pieprzonym egoistom który patrzy tylko na własne potrzeby. Muszę sobie ulżyć, dać w żyłę, nachlać się, wszystko mi jedno. Wyciągnąłem z mojej szafki towar i wódkę. Naładowałem strzykawkę ciepłą brązową cieczą. Prze kluczyłem drzwi od pokoju żeby przypadkiem nikt mi nie przeszkodził. Usiadłem pod ścianą. Zacisnąłem na ręce pasek od spodni i wbiłem się w najbardziej widoczną żyłę. Popiłem jeszcze wódką a co się działo dalej to już nie pamiętam.

Lizzy:

Spędziłam na graniu kilka godzin. W każdym bądź razie jest już noc. Spędziłam pół dnia sama bijąc się z myślami. Sama nie wiem co mi się stało w ostatnim czasie ale on sprawia że się zmieniam. A z resztą co ja pierdole?  Zeszłam na dół do piwnicy. Wzięłam butelkę o dziwo wina bo nie ma Jackusia. Wróciłam do swojego pokoju. Odsłoniłam rolety i spojrzałam na rozgwieżdżone niebo. Granatowa przestrzeń jest zupełnie pokryta białymi punkcikami. Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie wyciągając nogi na dach. Gapiąc się w niebo opróżniłam butelkę. Trochę mocne ale dobre. Jednak to mi nie pomogło zabić myśli, potrzebuję ulżyć sobie czymś innym i chyba nawet wiem czym. Weszłam z powrotem do pokoju ale tym razem zamknęłam okno i zasłoniłam rolety. Wyciągnęłam z szuflady małą torebeczkę z białym proszkiem. W końcu niegrzeczna dziewczynka może być sobą. Usiadłam na łóżku i wzięłam czarną kartkę papieru. Wyciągnęłam z teczki kawałek tekturki i wysypałam zawartość torebki na kartkę. Uformowałam zgrabne kreski i wciągnęłam jedną po drugiej. Opadłam na miękkie poduszki i odpłynęłam.
                                                                         ***

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zerwałam się z łóżka i spojrzałam w lustro...wyglądam jak upiór i prawie nie mam prawie nie widoczne. Kokaina, no tak to tłumaczy mój stan. Pobiegłam na dół i otworzyłam drzwi. Światło tak mnie razi że nawet nie widzę kto przede mną stoi.
-Jak ty wyglądasz?- po głosie rozpoznałam że to Jessica więc wpuściłam ją do środka.
-Cześć- rzuciłam i poszłam do kuchni. Nalałam sobie do szklanki wody. Chuj z tym że kranówka ale strasznie mnie suszy
-Chyba masz za sobą ciężką noc- powiedziała.
-Nie najgorszą.
-Chciałam z Tobą porozmawiać ale widzę że nie jesteś w najlepszym humorze- powiedziała spoglądając się prostu w moje oczy- Brałaś? Znowu, przecież podobno już z tym skończyłaś!- upss, ona jest na to trochę uczulona bo ma przykre wspomnienia z prochami. 
-Tak jakoś wyszło ale spokojnie panuję nad tym- wytłumaczyłam się no bo w końcu to prawda
-Coś mi się nie wydaje- poszła do salonu a ja zaraz za nią. Chyba ją coś trapi.
-No to o czym chciałaś porozmawiać?- zaczęłam
- No bo chodzi o to że że ja chce się rozstać z Simonem.- oczy zaszły jej łzami
-Dlaczego? Coś się stało?
-No po prostu ja go nie kocham i nie wiem jak mu to powiedzieć
-Wiesz przede wszystkim powinnaś być szczera i bez żadnego owijania w bawełnę
-Ale wiesz że on jest...hm miękki nie chce go zranić. To dobry chłopak ale nie pasujemy do siebie i zauważyłam to dopiero teraz
-No tak masz rację Simon jest jak ty to powiedziałaś miękki ale to nie znaczy że chroni go to od poznania prawdy. Pogadaj z nim ale szczerze i unikaj kontaktu wzrokowego z nim. Wiesz jaki on jest niby taki mało męski ale manipulować ludźmi to on potrafi. 
-Dziękuję ci.- cmoknęła mnie w policzek- a co u ciebie?- o masz ty musiałaś się o to spytać?
-Dobrze a co ma być?- skłamałam, przecież jej teraz nie powiem co zaszło między mną a żyrafą z resztą nie chce o tym mówić- emm zapomniałam ci się spytać napijesz się czegoś?- taa moja gościnność, pozostawię to bez komentarza. Ona się tylko promiennie uśmiechnęła
-Nie nie dzięki. Wiesz co ja już chyba pójdę, porozmawiamy kiedy indziej chce jak najszybciej pogadać z Simonem
-Jasne leć już- cmoknęłam ją w czoło i wyszła. A ja udałam się na górę do pokoju i od razu skierowałam się do łazienki. Wzięłam gorący prysznic i umyłam włosy. Na koniec oblałam się lodowatym strumieniem wody. Aż krzyknęłam. Zimna woda sprawiła że nie mogłam oddychać. Zakręciłam kurek i owinęłam się ręcznikami.  Wyszłam z łazienki i otworzyłam szafę. Wyciągnęłam z niej koszulkę z Aerosmith i czarne shorty z ćwiekami.  Ubrałam się i wróciłam do łazienki. Susząc włosy zdałam sobie sprawę że dzisiaj powinnam podjąć decyzję co do wyjazdu? Ale chwila czy ja abym już jej nie podjęła? Nałożyłam makijaż. Kiedy szukałam moich czerwonych Marlboro wzrok uciekał mi na zakurzone walizki. Kurwa. Odpaliłam papierosa i mocno zaciągnęłam się. Zgasiłam peta na dachówce. Zeszłam na dół. Założyłam vansy i z wielkim wyszczerzem na ryju wyszłam z domu. Jako kierunek obrałam sobie dom Michael'a. Coraz bardziej się zbliżam do jego domu i coraz bardziej mój uśmiech przeobraża się w grymas. Co ja sobie wyobrażam? Nie wiem ale wiem jedno i tego będę się trzymać. Stoję pod drzwiami i trzy razy zapukałam. Otworzył mi nie kto inny jak blondyn. Teraz stoję z nim oko w oko i nie mogę z siebie wydusić ani słowa. 
-Muszę ci coś powiedzieć- wydukałam szybko mrugając powiekami
...

_______
***

Dawno nic nie dodałam, więc postanowiłam o zmienić. Rozdział taki se.
Mam prośbę jeżeli chcecie być informowani o nowych rozdziałach proszę się wpisywać do zakładki "informowani".
to tyle ode mnie no i liczę na komentarze  ^^

czwartek, 20 grudnia 2012

I wanna watch you bleed- rozdział 4

Weszliśmy do domu.  Odłożyłam kurtkę na wieszak i zakluczyłam za sobą drzwi. Michael poszedł do salonu. Szybko poszłam za nim. W salonie, było bardzo ciemno bo zasłony były szczelnie zasłonięte. Nagle moim oczom ukazał się salon, który wyglądał zupełnie inaczej niż na co dzień. Nad oknem wisiał ogromny transparent z czarnym napisem " Happy Fuckin birthday your fuckers" Wszędzie wisiały serpentyny i balony.
- Wszystkiego najlepszeeeego !- usłyszałam krzyki Simon'a i cała reszta do niego dołączyła. Aż z wrażenia zakryłam usta dłonią żeby nie zacząć wrzeszczeć.  Jednak nie zapomnieli. jak ja mogłam w ogóle tak pomyśleć? Jestem beznadziejna. Jessica wyłoniłam się w ogromnym czekoladowym tortem. Kurwa będę gruba.
Wpierdoliliśmy połowę tortu. Zapasy alkoholu też się diametralnie zmniejszyły, aż mnie to wszystko zaczęło przerażać, no ale chuj z tym. Najwyżej się odkupi. A wracając do nas to Simon już dawno leży pod kanapą ledwie żywy. Fajny to on jest ale pić nie umie. Lubię go lecz no kurwa czasem pedali. Na serio na imprezy to on się nie nadaje. Za to ja , Jess i Mckagan mamy mocne głowy a zwłaszcza blond żyrafa, ten to bije rekordy.
Pod koniec kiedy wreszcie nasza śpiąca królewna się ocknęła zagraliśmy w wyzwania. Butelka kręciła się po stole a wszyscy się w nią wgapiali, byleby tylko nie padło na mnie.
Szkło zatrzymało się na Jessice a zadanie wymyśla jej chłopak.
Szybko wykonała jakieś tam zadanie. Znowu zaczęliśmy chlać ale Simon już sobie oszczędził. Gra w butelkę trwała gdzieś do pierwszej w nocy.
-Głodny jestem- powiedział a raczej wybełkotał Michael.
- A może zamówimy coś do żarcia?- spytała Jess
-O tej godzinie?
-Na Walkstreet jest nowa pizzeria całodobowa-powiedział Sim.
-No to Simon zamów coś bo my to raczej nie damy rady- dodałam sięgając po kolejną butelkę trunku. -Lizzy dosyć już- zabrał mi butelkę blondyn i popatrzył głęboko w oczy
-Za pół godziny będzie pizza- powiedział chłopak Jessici. Rozmawialiśmy na różne tematy. Dziwne bo Michael cały czas utrzymuje ze mną kontakt wzrokowy, co jest dla mnie niebezpieczne bo tonę w jego tęczówkach. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Doczłapałam się do drzwi a z kurtki wyciągnęłam portfel. Otworzyłam drzwi .
- Ile?- wybełkotałam
-Dwadzieścia dolców się należy- powiedział  młody wysoki brunet o brązowych oczach. Podałam mu odpowiedni banknot a on wręczył mi dwa pudełka parującej pizzy.
-Dzięki - powiedziałam i zamknęłam za sobą drzwi. Położyłam wszystko na stole.
-No wreszcie bo ja już umieram z głodu- powiedziała blond żyrafa
-To żryj Mckagan - uśmiechnęłam się do niego i wyciągnęłam pierwszy kawałek. Zatopiłam zęby w gorącym cieście. Wpierdalałam tak szybko jakbym żarcia przez tydzień nie widziała.
- Kiedy ty ostatnio jadłaś-spytała Jess.
-No w sumie cioci i Zacka nie ma jakiś tydzień.. i jakoś tak chyba z dwa trzy dni temu- od powiedziałam na luzie
- Czyś ty oszalała kobieto?- Michael podniósł głos chyba po raz pierwszy a może i nie... z resztą whatever.
-Za chwile nabawisz się jakiej choroby kretynko- dopowiedział
-Jezu nie panikuj nigdy jakoś specjalnie dużo nie jadłam to u mnie normalne- powiedziałam i poklepałam go po ramieniu żeby się trochę uspokoił. Wzięłam już drugi kawałek pizzy. Wpierdoliliśmy już prawie cala pierwsza pizze. Ja nadal jestem głodna. Michael przypatruje mi się z uwaga a ja staram się to ignorować. W końcu kolo 3 w nocy skończyliśmy jeść. Podałam każdemu dla odmiany puszkę coli a nie butelkę piwa. Popatrzeli na mnie spod byka.
-A piwa już nie masz?- spytał rozgoryczony blondyn
- Nie nie ma -skłamałam i tak już mam dużo do odkupienia. Zapasy alkoholowe znikają w mgnieniu oka.
Około 4 nad ranem, po długich rozmowach i pękających od śmiechu brzuchów Jessica i Simon zwinęli się do swoich domów. Michael zasnął na kanapie...albo tak dobrze udaje. No nieważne odprowadziłam parkę do drzwi, podziękowałam za wszystko i pożegnałam się. Wróciłam do salonu. Po cichu pozbierałam brudne naczynia i odniosłam je do kuchni. Wróciłam po puste pudełka i butelki i też wyniosłam do kuchni. Dopiłam do końca butelkę jakiegoś wina. Poczułam ciepłe ręce na swoim brzuchu i gorący oddech z wanią alkoholu na szyi. Gwałtownie odwróciłam się w stronę właściciela rąk. Po całym moim ciele przeszły przyjemne dreszcze. Zobaczyłam uśmiechniętą twarz Michael'a, ale zauważyłam też niepewność i strach.
-Co robisz?- wyszeptałam kiedy coraz bardziej mnie do siebie przyciągał- Jesteś jeszcze pijany - stwierdziłam kiedy ujrzałam jego rozlatane oczy
-To nie zmienia faktu że...- nie dokończył tylko wpił się w moje usta. Nie stawiałam oporu więc jego zmysłowe i pełne usta coraz bardziej napierały na moje. Koniuszkiem języka rozchylił moje wargi i splótł nasze języki. Jego ręce coraz bardziej nerwowo wędrowały po moich plecach w górę i w dół. Chwycił mnie za pośladki i posadził na blacie, zgarniając wszystko co stało mu na przeszkodzie. Nie przestając mnie całować rozchylił moje nogi i wszedł między nie. Jego język dokładnie penetrował moje podniebienie a ja kurwa rozpływałam się pod wpływem jego dotyku. Kurwa co my robimy?! Ani on nie jest trzeźwy ani ja... to się źle skończy. Po chwili zmusił mnie żebym objęła nogami jego biodra i powędrował na górę, do mojego pokoju. Położył mnie delikatnie na łóżku a sam znalazł się nade mną. Całował moją szyję i ramiona. Już sama nad tym nie panuję. Ogarniające mną podniecenie rośnie z każdą kolejną chwilą. Ponownie wpił się w moje usta a łapy wsadził pod materiał koszulki po czym jednym sprawnym ruchem ją ze mnie zdjął. Zaczął całować dekolt, i okolice pępka. Złapałam go na tym jak wbił wzrok w moje uwydatnione piersi okryte czarnym, koronkowym biustonoszem. Chwyciłam go za podbródek i podciągnęłam do swojej twarzy. Musnęłam jego usta i zdjęłam jego koszulkę. Opuszkiem palca wskazującego przejechałam po nagim torsie chłopaka po czym spotkałam mu głęboko w oczy. Odpięłam sprzączkę paska i odpięłam jego spodnie. On zwinnym ruchem pozbawił mnie leginsów i zostaliśmy w samej bieliźnie. Jego gorące usta spoczęły na rowku pomiędzy piersiami i zjeżdżały coraz niżej, aż zjechał do podbrzusza. Z moich warg wydobył się cichy jęk. Blondyn zdjął koronkowe majtki a ja uwolniłam jego rosnącą męskość  ciasnych bokserek. Zdjął jeszcze stanik i zostaliśmy kompletnie nadzy. Spotkałam się z jego pytającym wzrokiem.
-Boję się- wyszeptałam
-Pierwszy ...raz- spytała a ja pokiwałam twierdząco głową-Nie bój się, wszystkim się zajmę dobrze?
-Dobrze- powiedziałam. Dłonią rozchylił moje uda i delikatnie ale stanowczo wszedł we mnie. Zabolało i to bardzo więc gardłowo krzyknęłam. Poruszał rytmicznie biodrami. Stłumiał nasze jęki rozkoszy namiętnymi pocałunkami. W końcu nasze ruchy stały się równe i obydwoje poruszaliśmy biodrami w ten sam sposób i w tym samym czasie. Z tej ogromnej przyjemności wbiłam paznokcie w jego plecy co wywołało u niego syknięcie.
-Prze-praszam- powiedział. Poczułam w sobie ciepły płyn a po kilku mocnych pchnięciach sama doszłam. Zdyszany chłopak opadł obok mnie na pościel i cmoknął w skroń. Z wielkim trudem wyrównałam oddech a serce zaczęło bić w normalnym tempie. Przymknęłam powieki i w myślach odtworzyłam sobie wszystko to co się przed chwilą wydarzyło. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dotarło do mnie że właśnie przed chwilą mój najlepszy przyjaciel mnie rozdziewiczył. Kurwa co ja.. my zrobiliśmy? Ale najgorsze jest to że ja w cale tego nie żałuję, wręcz przeciwnie. Zerknęłam kątem oka na jego twarz. Też się uśmiecha. Jest tak kurewsko przystojny!Położyłam głowę na jego ramieniu a on się ocknął i okrył nas kocem. Zmęczona po całym dniu szybko odpłynęłam.
Obudził mnie silny ból głowy w okolicach skroni. Pierdolony kac, kurwa. Otworzyłam oczy i spojrzałam w bok na postać śpiącego blondyna, okrytego kocem do pasa. Na sam jego widok robi mi się gorąco, jednak silny ból głowy dał się we znaki. Po cichu zwlekłam się z łózka. Na nagie ciało założyłam koszulkę, która na całe szczęście zakrywa mi dupę i sięga do połowy bioder. Wymknęłam się z pokoju i zeszłam na dół. W kuchni i w salonie nie taki burdel że łeb napierdala mnie jeszcze bardziej. Z wczorajszej nocy nie za wiele pamiętam jednak zapamiętałam końcówkę zanim ... zasnęłam. Kiedy szukałam po szufladach jakiejś aspiryny przypomniałam sobie smak jego ust. W końcu znalazłam upragniony w tym momencie lek i popiłam szklanką zimnej wody. Wróciłam na górę jednak mój pokój ominęłam szerokim łukiem i udałam się do łazienki. Zdjęłam z siebie szmatkę i weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek z letnią wodą. Po całym moim ciele przechodziła fala dreszczy od ciepłej wody. Dokładnie umyłam włosy szamponem truskawkowym. Wyszłam spod prysznica owijając się puchatych ręcznikiem. Przypomniałam sobie że nie wzięłam żadnych świeżych rzeczy. Kurwa. Wysuszyłam szybko pachnące włosy i założyłam tą samą koszulkę co wcześniej. Na boso poszłam do mojego pokoju. Michael na szczęście jeszcze śpi. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam czystą koszulkę z Sex Pistols i czarne shorty z ćwiekami. W końcu mamy lato nie? Zabrałam jeszcze czystą bieliznę i poleciałam z powrotem do łazienki. Założyłam to co trzeba i zeszłam na dół. Wyciągnęłam czarne worki na śmieci i zaczęłam od sprzątania salonu. Wszystkie butelki pozbierałam, papierki, worki, ćmiki, pudełka. Wyniosłam wszystko do śmietnika z przodu domu. Starałam się nie narobić hałasu. Nie wiem jak po tym wszystkim mam się zachować w stosunku do Michael'a. Znów mam ten cholerny mętlik w głowie. Szybko jeszcze pomyłam zalegające naczynia. Wstawiłam wodę w czajniku. Kiedy zalewałam dwa kubki z kawą w kuchni pojawił się blondas. Blado się do mnie uśmiechnął i cmoknął w policzek.
-Lizzy przepraszam...za wczoraj- zaczął rozmowę przerywając błogą ciszę.
-Nie przepraszaj. Nie byliśmy trzeźwi i poniosły nas emocje. - tłumaczyłam gapiąc się w parującą ciecz. Usiedliśmy przy stole na przeciwko siebie.
-Nie jesteś zła?- zapytał niepewnie
-Nie no skąd. To przecież nie twoja wina. Stało się i trudno.
-Lepiej żeby to co się zdarzyło zostało między nami- stwierdził
-Tak... jestem tego samego zdania. Zrobię śniadanie. -wstałam i skierowałam się do lodówki. Wyciągnęłam pięć świeżych jajek i położyłam na blacie. Następnie na patelni roztopiłam mało i wbiłam jajka. Posmarowałam kilka skibek chleba kładąc na osobny talerzyk. Panuje taka niezręczna cisza. Postawiłam patelnię na blacie wraz z talerzykami. Nałożyłam blondynowi i sobie, po czym zaczęliśmy jeść. Rozmowa jakoś nam się nie klei, raczej używamy lakonicznych zwrotów.
-Liz ... muszę ci powiedzieć coś ważnego. - spojrzał mi głęboko w oczy
-O co chodzi?
- No pamiętasz... wczoraj chciałem z Tobą porozmawiać
-No tak. Więc nadeszła ta chwila prawdy. Pytałeś mi się czy pamiętam pewną rozmowę. To o to chodzi?- spytałam
-No tak. Chodziło mi o to czy pamiętasz naszą rozmowę na temat marzeń i przyszłych planów
-Coś mi świta. A o co dokładnie chodzi?- zaczynam się niecierpliwić
-Dobra kurwa. Za dwa dni wyjeżdżam do LA
-Że co kurwa?- podniosłam głos
-Wyjeżdżam spełnić marzenia Lizzy- zaczął się tłumaczyć
-Czemu nie powiedziałeś wcześniej?
-Bo nie wiedziałem jak do kurwy nędzy. Lizzy ja nie chce cię stracić ale właśnie mam szansę się stąd wyrwać.
-No to przecież droga wolna. Idź się pakować- powiedziałam z nutką sarkazmu w głosie i wstałam od stołu. Jebłam się na kanapę w salonie. Może i zachowuje się w tym momencie jak rozkapryszone dziecko ale ja nie mogę go po tym wszystkim stracić.
-Przepraszam- powiedział stojąc przy drzwiach
-Michael już to słyszałam- wbiłam wzrok w czubki palców. Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwi. Do moich oczu napłynęły łzy, które po chwili spływają po policzkach. Co ja narobiłam? Przecież chyba powinnam go wspierać a nie odpychać. Kurwa jestem zimną suką pozbawioną uczuć. Czemu myślę tylko o sobie? 
Wyjęłam z kredensu jakieś ciastka z kawałkami czekolady i się nimi zapchałam. Kurwa szkoda że to nie pomogło mi pozbyć się wyrzutów sumienia. Usłyszałam donośne pukanie do drzwi. Doczłapałam się do nich i otworzyłam. 
-Pojedź ze mną !- usłyszałam 


***


Przepraszam za tą przerwę ale w tym tygodniu miałam niezły zapierdol i po prostu nie miałam na nic czasu. 
Mam nadzieję że ten rozdział nie wyszedł najgorzej. Na pewno nie jest jakiś super ale mam nadzieje że chujowy też nie jest.
proszę o szczere komentarze 
:*

piątek, 14 grudnia 2012

I wanna watch you bleed-Rozdział 3

Pożegnałam się z blondynem i poszłam do domu. Dwie minuty później byłam u siebie.
-Lizzy do nareszcie jesteś. Gdzieś ty była.
-Spokojne wzięłam tylko Bastera na spacer.
- No dobrze to idź umyj ręce i chodź na kolacje. -
Po kolacji poszłam do siebie. O dziwo byłam tak głodna że zjadłam wszystko. Włożyłam do gramofonu winyl  z Aerosmith i położyłam się na łóżku. Cały czas myślę o tym całym Michaelu.
Rano obudziłam się o 7 30 . Zaspałam. Z łóżka wyleciałam do łazienki jak z procy. Wykąpałam i wyszykowałam się w dwadzieścia minut. W domu już nikogo nie ma. Bez śniadania wybiegłam z domu.
- Długo trzeba na ciebie czekać- odezwał się ktoś jak zamykałam drzwi. Aż podskoczyłam w miejscu. Obróciłam się i zobaczyłam blondasa.
-Czy ty zawsze musisz mnie straszyć?- uśmiechnęłam się do niego-a tak właściwie to co tu robisz?
- Pomyślałem że jak chodzimy razem do klasy to możemy iść razem.
-Do dobra to chodźmy już bo się spóźnimy. - miło z jego strony. Czuję że możemy się dobrze dogadywać. Całą drogę gadaliśmy o The Ramones i Sex Pistols.  To ostatnie to jego ulubiony zespół, ja z resztą też ich lubię. Równo z dzwonkiem weszliśmy di sali śmiejąc się jak naćpane debile. Zajęliśmy swoje miejsca. Przez cały dzień na lekcjach nic nie robiliśmy tylko gadaliśmy. Na długiej przerwie poznałam Jessicę oraz jej chłopka Simona. Spoko ludzie od razu złapaliśmy dobry kontakt. Fajnie się z nimi gada. Cały czas czuję na sobie jego tajemniczy wzrok co szczerze bardzo mi się u niego podoba. Ten chłopak sprawia że mogę się przed nim otworzyć.

Minął tydzień odkąd się znamy

. Jest weekend. Ciocia i Zack są na delegacji. Postanowiłam zaprosić ich do siebie. Całą trójkę. Cieszę się że tak szybko znalazłam kogoś z kim mogę normalnie pogadać. A najfajniejsze jest to że cała nasza czwórka słucha tych samych zespołów. Postanowiłam się trochę przygotować do tego spotkania więc do misek nasypałam chipsów itd. Usłyszałam pierwszy dzwonek do drzwi. Pierwszy przylazł Michael.
-Hej mała-cmoknął mnie w policzek i wszedł do środka.
-Hej
-Jess i Simon przyjdą za pół godziny
-Okej. Siadaj. Napijesz się czegoś?
-Masz piwo?
-Jasne zaraz przyniosę. W salonie są drzwi od piwnicy więc je otworzyłam. Zapaliłam światło i zeszłam na dół. Kurwa jak tu strasznie. Aż ciarki przechodzą. Mnóstwo narzędzi,starych rupieci, regały które robią za spiżarnię.  Podeszłam do kartonów w których jest piwo i inne alkohole. Wzięłam jedną butelkę i wróciłam. Nie było.mnie pięć minut a ten już gdzieś polazł. Na dole go nie ma. Obeszłam całą górę. Drzwi od mojego pokoju są lekko uchylone. Weszłam do środka. Zobaczyłam blondyna siedzącego z moim akustykiem na łóżku.
-Co robisz?-spytałam
-Nie mówiłaś że grasz.
-Bo nie pytałeś
-No to widzę że jeszcze wiele o Tobie nie wiem.-usiadłam obok niego
-Zagraj mi coś- powiedział
-Ja ? Nie nie lepiej ty zagraj.
-No dobra to najpierw ty potem ja.
-Ehh no niech ci będzie. Ułożyłam sobie gitarę. Zaczęłam grać pierwsze akordy Starway to heaven. Z uwagą, skupienie i uśmiechem śledził moje ruchy. To trochę krępujące ale staram się nie zwracać na to uwagi. Kiedy skończyłam grać spotkałam się z przepięknym spojrzeniem Michaela. - No i czego ty się bałaś?- zapytał
-No bo nie gram tak dobrze jak ty i wiesz... Nie chciałam się skompromitować. - powiedziałam lekko się czerwieniąc. - to teraz twoja kolej- dodałam. Michael chwycił gitarę i w tym samym czasie rozległ się dzwonek do drzwi.
- Kurwa- powiedziałam pod nosem
- Jeszcze to dokończymy powiedział. A teraz chodź bo jeszcze se pomyślą zboczeńce- na te słowa mimowolnie się uśmiechnęłam. Blondyn chwycił mnie za rękę i wyprowadził z pokoju przepuszczając mnie w drzwiach. Po schodach szedł za mną i czuję po prostu kurwa czuję na sobie jego wzrok. On został w salonie a ja poszłam otworzyć drzwi
-Hej - rzuciłam z zacieszem
-Cześć cześć- weszli i przywitałam się z nimi całusem w policzek. Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy wpierdalaj chipsy i takie tam różne pierdoły
-Przyniosę coś-zadeklarowałam i poszłam do piwnicy. Znów przeszedł mnie zimny dreszcz. Wzięłam całą skrzynkę piwa i wróciłam na górę. Widziałam te spojrzenia... Chyba się tego po mnie nie spodziewali
-No co się tak gapicie przecież nie będziemy siedzieć o suchym pysku-zaśmiałam się a po chwili reszta się rozluźniła i mi zawtórowała. Każdemu podałam butelkę i otwieracz. Długo rozmawialiśmy, śmialiśmy się
-Lizzy a może opowiesz nam coś o sobie -spytała Jessica
- Dobrze... no to zadawajcie pytania- boję się że padnie właśnie to pytanie którego tak długo unikam
-Gdzie mieszkałaś wcześniej?- zapytał Simon jako pierwszy
- Całe życie mieszkałam w Tennessee
-Chodziłaś do szkoły... masz jakieś zainteresowania?- kolejna była Jess
- No to tak... szkołę kontynuuję tutaj ale oprócz muzyki to jakiś specjalnych zainteresowań nie ma- oprócz tego że chciałam zostać gwiazdą rocka ... dodałam sobie w myślach.
-Grasz na czymś?- pytanie od Michael'a ,w sumie to wie tylko o akustyku
-Na akustyku, elektryku i na pianinie- posłałam mu uroczy uśmiech a jemu aż się oczy zaświeciły i uśmiechnął się do mnie zadziornie
-A tak właściwie to czemu się tu sprowadziłaś? - kurwa wiedziałam akurat teraz Simon z tym wyskoczył. Na wspomnienie o rodzicach w oczach zebrały mi się łzy. Tuż po chwili jedna za drugą spływały po moich policzkach
-Wszystko w porządku Liz?- spytał zatroskany Michael i objął mnie ramieniem po przyjacielsku. Popatrzyłam na wszystkich i chyba czas im powiedzieć co tak na prawdę skłoniło mnie do przeprowadzki tutaj.
-M-musiałam wyjechać z Tennessee bo... moi r-r-rodzice zginęli w w-wypadku samochodowym i zostałam sama- wyszlochałam ale zaraz odzyskałam nad sobą panowanie. Odkleiłam się od blondyna bo poczułam że się rumienię. Ale on uparcie znów mnie do siebie przyciągnął więc nie miałam już siły się wyrywać.
-Przepraszam ja nie wiedziałem- zaczął tłumaczyć się Simon
-Nie przepraszaj... przecież nikt o tym nie wiedział- nie chce żeby wpędził się w poczucie winy.
-No to może my już pójdziemy. Do jutra Liz- powiedziała Jessica i pociągnęła za sobą swojego chłopaka.
-Dzięki że przyszliście. -rzuciłam na odchodne i wyszli zostawiając mnie samą z blondynem.
-Przepraszam zamoczę ci całą koszulkę- powiedziałam odklejając się od niego a on tylko się zaśmiał
-Wiesz nie chcę ci się narzucać ani nic ale może powinnaś się komuś wygadać huh?- zapytał
- I tym nieszczęśnikiem masz być ty? Nie chcę cię zanudzać Michael.
-Ale chce cię lepiej poznać może zaczęlibyśmy od szczerej rozmowy?- zaczął nerwowo wystukiwać jakieś rytmy na kolanie. Kurde znamy się nieco ponad tydzień i jeszcze nigdy nie doszło między nami do 'poważnej' rozmowy.
-No dobrze tylko mi tu nie zaśnij-próbowałam się uśmiechnąć ale wyszedł mi z tego tylko  grymas. Wzięłam głęboki wdech.-zaczęło się miesiąc temu. Moi rodzice wyjechali na dwa tygodnie do Phoenix na wakacje no i zostałam sama w domu. A kiedy wracali to mięli wypadek i ... i zginęli na miejscu.- próbuję nie ryczeć i na razie dobrze mi idzie - dowiedziałam się o tym z telewizji kiedy wróciłam z klubu. Prze ryczałam całą noc a rano przyjechała do mnie cała rodzina no i właśnie ciocia Jane. Po pogrzebie brat mojego ojca sprzedał dom i wszystko. Udało mi się tylko zabrać parę cennych rzeczy i pamiątek. No i właśnie ciocia Jane mnie przygarnęła. Niedługo będzie rozprawa sądowa w sprawie adopcji bo jeszcze kurwa nie mam jebanych 18 lat. -Opowiedziałam jeszcze wszystko inne a po drodze się poryczałam.
-Wiesz przykro mi z powodu Twoich rodziców...ale no kurwa... nie ukrywam że cieszę się że cię spotkałem- no to mnie chłopak zaskoczył. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę dowiedziałam się że Michael ma jeszcze trzy siostry i dwóch braci. W tym domu to musi na serio panować totalny sajgon.

                                                                      ***


Minęły dwa lata odkąd mieszkam w Seattle. Jessica i Simon są moimi przyjaciółmi jednak to Michael jest tym najlepszym. Tylko z nim mam taki kontakt no i się nie wstydzę. Spotykamy się praktycznie codziennie. Razem z tym popieprzonym blondynem w zeszłym tygodniu zdaliśmy na prawo jazdy, co wiązało się z imprezką. Tak kaca miałam cały dzień, leżałam na podłodze i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Ciocia z Zackiem coraz częściej wyjeżdżają w delegacje przez co zostaję sama w domu. Przeżyliśmy małą załamke kiedy nasz pupil Baster zdechł ze starości. To był dla nas ogromny cios . Brakuję nam tego stworzenia. Jessica coraz częściej u mnie nocuję i opróżniamy zapasy alkoholu z piwnicy. Jak jestem sam na sam z blond żyrafą to mam wrażenie że łączy mnie z nim coś znacznie większego niż przyjaźń ale boję się do tego przyznać. Rok szkolny skończył się nawet dobrze... mam na myśli to że przeszłam do następnej klasy. mam zamiar dwa miesiące się opierdalać. 
Jutro czyli 3 lipca są moje 18 urodziny. Bardzo się cieszę że wreszcie przekroczę tą barierę wiekową. Niestety jednak coś czuję że spędzę te urodziny sama bo ciocia i Zack znowu po za miastem a moi przyjaciele pewnie zapomnieli, więc nie liczę na żadne urodzinowe suprajs z ich strony. 

Michael:

Jutro są jej urodziny razem z Jessicą i Simonem zrobimy jej niespodziankę. Wyciągnę Lizzy na spacer a w tym czasie Jess i Sim wślizgną się do jej domu i wszystko przygotują. Pozostaje tylko kwestia prezentu. Nie chce się składać razem z nimi tylko wolę jej coś kupić osobiście. 

3 Lipca 1980r.

18:00

Lizzy:

Wiedziałam że zapomnieli. No niby na nic nie liczyłam ale trochę mi przykro. Tak jak podejrzewałam dzień spędziłam sama. Moimi jedynymi towarzyszami w tym momencie są fajki oraz butelka Jack'a Daniels'a. Pogrążona w samotności rozkoszuję się palącym w gardle trunkiem. Prawie opróżniłam całą butelkę gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Wraz z butelką lekko chwiejnym krokiem poszłam otworzyć drzwi. Ujrzałam Michael'a.
-A ty małpo beze mnie pijesz- odezwał się udając przy tym focha. 
-Tylko troszeczkę. - powiedziałam a on cmoknął mnie w policzek. 
-Idź się przebrać pójdziemy na spacer. Dasz radę dojść na górę?- próbował stłumić śmiech ale coś mu to nie wychodziło. 
-Nie śmiej się kretynie. A tak po za tym to ja nigdzie nie idę. - powiedziałam i jebłam się na kanapę dokańczając butelkę. 
-Idziesz idziesz jak nie po dobroci to siłą, maleńka
-Uparty jesteś
-I kto to mówi... no dalej idź się przebrać.- co za czubek mówi mi co mam robić we własne urodziny. Udało mi się doczłapać po schodach na górę i udałam się do swojego pokoju. Z szafy wygrzebałam czystą bordową koszulkę z logo Ramones i skórzane leginsy a na nogi naciągnęłam czarne martensy.

Michael:

Kiedy tylko Liz poszła na górę wpuściłem do środka tych pojebów a oni schowali się w piwnicy jak tylko wyjdziemy rozpoczną się działania. Mam nadzieję że nie będą się jebać tylko wszystko przygotują. 

-Lizzy 

Tym samym chwiejnym krokiem zeszłam na dół. Prawie się wyjebałam na ostatnim stopniu ale Michael w ostatniej chwili mnie złapał. 
-To co idziemy?- zapytał przy czym po wstrzymywał się od wybuchnięcia perlistym śmiechem. 
-No i co jest w tym takiego śmiesznego- zapytałam po czym sama zaczęłam się śmiać i on też nie wytrzymał. 
-Dosyć już tego idziemy- dostał ode mnie kuksańca w żebra. Kiedy byłam już przy drzwiach usłyszałam w piwnicy jakieś szmery.
-Em Mickael tam coś słyszałam - wskazałam palcem na białe drzwi.
- Przesłyszałaś się no chodź już- wyciągnął mnie z domu. Szliśmy o ile dobrze się orientuję na naszą polanę. Pewnie... najlepiej zapomnieć o moich urodzinach i nie powiedzieć jakiegoś tak zwykłego ' wszystkiego najlepszego' ...

Michael:

Kurwa ale ze mnie pojeb!
Wyciągnąłem ją na spacer i kurwa nie potrafię wydusić z siebie jebanego słowa. Jak patrze na te jej zajebiste rysy twarzy i te brązowe tęczówki... kurwa stary ogarnij się! Czasem zerkam na jej pełne malinowe usta i normalnie mam ochotę ją pocałować. Zakochałem się w swojej najlepszej przyjaciółce kurwa! Nie mogę się do tego przyznać bo ona na pewno nie czuje tego samego do mnie i wszystko zjebie. Mam jeszcze jeden problem.
 Jak ja mam jej powiedzieć że wyjeżdżam do LA? Z jednej strony nie chce jej zostawiać a z drugiej w końcu mam szansę się stąd wyrwać i spełnić marzenia. 
- O czym myślisz?- wyrwała mnie z transu 
-Chodź usiądziemy- pociągnąłem ją za rękę na trawę. 

Lizzy:

Nie wiem co się ze mną dzieje. Od tygodnia mam jakieś dziwne ciarki i motylki w brzuchu kiedy mnie dotyka. Dobrze się z nim po prostu czuję a z resztą zawsze tak było... od samego kurwa początku.A jednak coś we mnie pękło tyle razy wmawiałam sobie że to tylko przyjaciel ale teraz już tak nie potrafię. Ale on na pewno nic do mnie nie czuje po za przyjaźnią. Może lepiej niech zostanie tak jak jest. Przecież i tak nie mam u niego żadnych szans. Ja pierdole ja to zawsze mam pecha w tym jebanym życiu. Siedzę sobie na trawie z chłopakiem w którym się zakochałam.... taaa nadmiar alkoholu sprawia że tak wszystko rozkminiam. Od tego myślenia rozbolała mnie głowa. Skupiłam wzrok na bliżej nie określonym punkcie. 
-Lizzy...?- wyrwał mnie z innego wymiaru 
-Hmm?
-Dobrze się czujesz?- spojrzałam w jego uśmiechnięte oczy
-Taa a co... trochę mnie tylko głowa boli
-Musimy porozmawiać- przybrał dość poważny ton głosu. Trochę mnie przestraszył
-Michael co się stało?
-Bo widzisz... pamiętasz naszą ostatnią rozmowę?
-Wiesz.. dużo ich było-zaśmiałam się a on spojrzał mi głęboko w oczy tak jakby próbował coś z nich wyczytać-Powiedz jaką rozmowę
-Nie ważne. Chodź wracamy.- wstał i pomógł mi się podnieść. Kiedy już stałam na równych nogach mocno mnie do siebie przytulił. Zaskoczyło mnie to ale mogę wciągać jego zapach. Perfumy zmieszane z fajkami. 
-Przecież widzę że coś się dzieje - podniosłam głowę i spotkałam się z jego spojrzeniem 
-Porozmawiamy o tym kiedy indziej -cmoknął mnie w czoło
-Jesteś pewien?
-Tak. Chodź już- tym razem droga powrotna minęła inaczej. Śmialiśmy się z byle czego jak debile. Robiliśmy ludziom żarty. Rozmawialiśmy na różne tematy. Parę razy zdarzyło się że nasze palce się ze sobą splotły ale to tak zupełnie przypadkiem. Po godzinie spaceru staliśmy pod moim domem. Na ganku bym się znowu wyjebała gdyby nie żyrafa która mnie złapała. 
-Wejdziesz?-zapytałam 
-Jasne- objął mnie ramieniem. Z tylnej kieszeni wyciągnęłam klucze i otworzyłam drzwi.

wtorek, 11 grudnia 2012

I wanna watch you bleed-rozdział 2

W całym salonie jest od chuja kartonowych pudeł.
-Co wy kurwa robicie ja się pytam-znów się wydarłam.
-Sprzedajemy dom. Trzeba spakować wszystkie rzeczy-odezwał się wuja.
- Odczytanie testamentu jest jutro
-Posłuchaj mnie nie ma żadnego testamentu. Twój ojciec nic nie zapisał. Na szafce w kuchni jest do ciebie list z banku.
-Łżesz jak pies
-Uspokój się. I tak wyjeżdżasz więc co z tym zrobisz?
-Pieprzone złodzieje-nie mogę znieść tego widoku. Poszłam do kuchni wzięłam list i udałam się do swojego pokoju. Zerknęłam na zaadresowaną do mnie kopertę... z banku? Otworzyłam i wszystko przeczytałam. Jutro o 10 rano muszę tam iść. Ciekawe o co chodzi. Wymknęłam się ze swojego pokoju i pozabierałam z piętra wszystkie cenne rzeczy zanim te modliszki pieprzone tu wtargną. Wszystkie pamiątki, biżuteria itd. Przy okazji zaczęłam pakować swoje rzeczy. Trochę tego mam więc lepiej zacząć wcześniej.
Następnego dnia:
Obudziłam się dość wcześnie... to do mnie niepodobne. Wykonałam podstawowe czynności poranne i zeszłam na dół. W salonie moja 'rodzina' kończy pakowanie wszystkich pudeł. Poprosiłam ciocię Jane na słówko.
-Wszystko w porządku?- spytała
-Mam prośbę pójdziesz gdzieś ze mną?
-Tak jasne a kiedy?
-Właściwie to tylko coś zjem i możemy iść. Tylko nikomu nie mów.
-Dobrze. Jakby co to będę w salonie.- poszłam do kuchni, jestem głodna ale jak tylko spojrzę na jedzenie to już mi się odechciewa jedzenia. Przez te parę dni bardzo schudłam co w sumie wyszło mi na korzyść.
Wzięłam do ręki pół suchej bułki. Przytrzymałam ją w zębach i naciągnęłam na nogi martensy.
-Ciociu już możemy iść
-Idę.- po chwili wyszłyśmy z domu. Na ganku zobaczyłam białą tabliczkę sporych rozmiarów wbitą w trawnik. Przyjrzałam się jej dokładnie. Na tabliczce widnieje czerwony napis " for sale" . Aż żal dupę ściska jak na to patrzę.
-To powiesz mi gdzie tak właściwie idziemy? - spytała ciocia
-Do banku... czytaj- podałam jej list i zaczęła czytać. Droga zajęła nam dziesięć minut. Akurat przy stanowisku nikogo nie ma więc razem z moją opiekunką zajęłyśmy miejsca na krzesłach. Pokazałam kobiecie list a ta zawołała kogoś bardziej doświadczonego... widać że jest dość... świeża w tej pracy.
-Dzień dobry pani Gortez. - przedstawiła się starsza kobieta.
-Dzień dobry- od powiedziałyśmy równocześnie
-Zapraszam panie do bardziej cichego miejsca. Proszę za mną- weszłyśmy do małego pomieszczenia, gdzie na biurku stał rozklekotany komputer. - Otóż została pani wezwana. ponieważ musimy panią o czymś poinformować
-No dobrze a o czym konkretnie?
-Proszę przyjąć moje kondolencje- zaczyna się, skinęłam głową bo nie jestem w stanie nic z siebie wydusić. -Przejdźmy do konkretów- poratowała mnie ciotka
- No dobrze. Pański ojciec podpisał z bankiem umowę... że w razie ich śmierci wszystkie pieniądze, ze wszystkich kont bankowych zostają przelane na pani konto.
-Ale jak to?- co ona pierdoli
-Wraz ze ... śmiercią pani rodziców wszystkie pieniądze zostały przelane na pani osobiste konto. Chodzi o to że musi pani podpisać w tym miejscu...- podsunęłam mi pod nos umowę gdzie widniał podpis taty.
-Mam podpisać?- kurde jakoś ona niezrozumiale do mnie mówi.
-Tak proszę podpisać o tu na dole- wskazała palcem. Spojrzałam na ciocię, ona też jest w niemałym szoku . Chwyciłam długopis i podpisałam świstek papieru. Parafkę złożyła pod podpisem ojca.
-Czy to wszystko?
-Tak w zasadzie to już.
- Do widzenia- rzekłyśmy i w niemałym szoku opuściłyśmy budynek banku. Nadal kurwa nie wiem jak to jest możliwe. Z kieszeni wyjęłam moją kartę i podeszłam do bankomatu aby sprawdzić stan konta. Wcisnęłam odpowiednie guziki i z nie dowierzaniem wpatruję się w sześcio-cyferkową liczbę. Ja pierdole. Wiem że ojciec bardzo mnie kochał ale żeby mi zostawił grube miliony? Ciotka tak samo gapi się w ten mały ekranik.
- Tylko nie mów o tym Johnowi- powiedziała i poklepała mnie po ramieniu.
- Wracajmy już muszę się jeszcze spakować.   Weszłyśmy do pustego
domu. Nawet na piętrze wszystko popakowali. Hieny...pewnie wszystko zgarną dla siebie albo sprzedadzą. Weszłam do zagraconego pokoju. Spakowałam wszystkie rzeczy, winyle, płyty...nawet mój stary gramofon znalazł się w pudle. Tak jak teraz na to wszystko patrzę to w cale nie mam dużo tych gratów. Tylko cztery pudła. Dosyć szybko się z tym uwinęłam i poznosiłam na dół.  Dom jest już zupełnie pusty... zarówno jest opróżniony ze wszystkich rzeczy ale tych co go tak splądrowali też nie ma.
-Lizzy musimy już jechać- oznajmiła ciocia wkładając ostatnie pudło do samochodu.
-Daj mi jeszcze pięć minut- zniknęłam z powrotem za drzwiami budynku który do niedawna był jeszcze moim domem. Dobrze że wczoraj powiedziałam dziewczynom że wyjeżdżam, myślałam że będą na mnie złe ale nic z tych rzeczy. Zajrzałam jeszcze raz do pomieszczeń i pożegnałam się z domem. Zamknęłam za sobą drzwi i wsiadłam do samochodu. Czeka nas dzień i noc jazdy. Ciocia zna moje klimaty muzyczne więc włączyłam płytę Aerosmith. Kiedy przekroczyłyśmy granice miasta łzy zaczęły spływać po moich policzkach.  Patrzyłam w lusterku jak bardzo się od niego oddalamy. Zostawiam tak mnóstwo wspomnień i przeżyć. Wraz z upuszczeniem tego miasta zamknęłam w swoim życiu kolejny rozdział.
-Zack- mąż cioci- zapisał cię na kursy prawa jazdy- zabrała głos
-Na prawdę a to nie za szybko?
- Nie... zapisali cię bez problemu ale ty już przecież zaczęłaś kursy
-No tak i wszystko przepadło
-Zaczniesz od nowa... niczym się nie martw Zack wszystko pozałatwiał.
-Dziękuję- później jeszcze zaczęłyśmy wspominać nasze ostatnie spotkania. Ciocia opowiadała mi jaka byłam nieznośna jak byłam mała. Droga leciała bardzo szybko. Zatrzymałyśmy się parę razy na stacjach i na posiłkach. Na noc zostałyśmy w motelu, żeby się wyspać i odświeżyć. Rano po śniadaniu  ruszyłyśmy w dalszą drogę. Po paru godzinach podjechałyśmy pod znany mi z dzieciństwa dom. Tutaj zawsze panuje taka miła atmosfera, no i nikt się już nie przyczepi do mojego stylu ubierania się...a niech mi tylko jakaś plastikowa lala podskoczy...to popamięta mnie na dłużej.
-Witaj w domu słonko- powiedziała ciotka z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam gest i równocześnie wysiadłyśmy z wozu. Weszłyśmy do domu gdzie przywitał nas Zack- mówię do niego po imieniu bo to drugi mąż cioci i tak jakoś mi wygodniej.... .
-Chodź pokażemy ci twój pokój-powiedział. Poszliśmy na piętro. Dostałam pokój gdzie zawsze spali rodzice... i mam kuźwa własną łazienkę. Weszliśmy do pomieszczenia. Aż mnie zatkało. Ciemno brązowe meble, ciemno czerwone ściany. Pościel z Led Zeppelin i mnóstwo poduszek na łóżku. Kurwa jak czad.
-Zack specjalnie dla ciebie przygotował ten pokój- powiedział kobieta
-Dziękuję- przytuliłam się do każdego z nich.
-No to teraz leć po rzeczy do samochodu.- popędziłam na dół i wyciągnęłam po kolei każdy karton po czym zaniosłam je na górę. Wszystkie płyty i winyle poukładałam alfabetycznie na półkach. Gramofon położyłam na komodzie z szufladami. Kiedy pochowałam wszystkie ciuchy po szafach a zajęła mi to niespełna trzy godziny... poczułam się już jak u siebie. Kiedy popatrzyłam na stos książek na biurku przypomniało mi się że jutro idę do nowej szkoły.
-Lizzy kolacja- zawołała ciotka z kuchni. Przebrałam się w leginsy i luźną koszulkę z Ramones. Włosy ułożyłam w niesfornego koka i zeszłam na dół. Kiedy byłam już na dole podleciał do mnie Baster-owczarek niemiecki- jest tu pupilem. Usiadłam na krześle w jadalni. Moja opiekunka nałożyła mi sporej porcji zapiekanki na talerz podsunęła pod nos. Jednak nadal jak patrze na jedzenie to jakoś nie mam ochoty. Zjadłam tylko trochę z przymusu. Ciocia na prawdę świetnie gotuje ale no... rzygać mi się chce jak widzę żarcie i to jeszcze w takich ilościach.
-Dziękuję, było na prawdę pyszne- powiedziałam i poszłam do swojego nowego pokoju. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do torby. Włączyłam cicho muzykę ale szybko Morfeusz wziął mnie do swej krainy.
Obudziłam się o 7 rano. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem i jakoś opornie to wszystko idzie. W końcu się przemogłam i poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam dokładnie całe ciało oraz włosy. Wyszłam z łazienki z ręcznikiem na głowie.  Z szafy wyciągnęłam skórzane leginsy i bluzkę z Black Sabbath. Wysuszyłam szybko włosy i się ubrałam. Nałożyłam lekki makijaż, chwyciłam zieloną torbę z naszywkami i zeszłam na dół.
-Dzień dobry ciociu- cmoknęłam ją w policzek . Właście wychodzi do pracy.
-Cześć Liz właśnie wychodzę. Podwieźć cię do szkoły?
-Nie wolę się przejść i po przypominać sobie wszystkie ścieżki
-No dobra jak chcesz. Ja i Zach będziemy dopiero wieczorem. To narazie
-Pa- w pośpiechu wyszła z domu. Zjadłam wykwintne śniadanie w postaci czekoladowych płatków z mlekiem na zimno. Chwyciłam moją ramoneskę z ćwiekami i wyszłam z domu zakluczając go. Dawno tu nie byłam ale jak tak teraz idę to pamiętam gdzie znaleźć parę osamotnionych miejscówek. Do budynku weszłam krótko po dzwonku. Spojrzałam na plan- pierwsza lekcja to biologia...jak miło. Znalazłam salę z numerem 23 i na luzie weszłam do niej.
-Sory za spóźnienie-powiedziałam. Oczy zupełnie wszystkich skupiły się na mnie. Nauczycielka spojrzała na mnie pogardliwie i zabrała głos.
-Klaso to jest wasza nowa koleżanka Lizzy. Lizzy może opowiesz nam coś o sobie?
-Nie może lepiej nie...- powiedziałam
-No dobrze to proszę zajmij miejsce koło Michaela, w ostatniej ławce bo to jedyne wolne. - kiedy wskazała palcem na ławkę mój wzrok utknął na chłopaku o tlenionych blond włosach. Przeszłam wąskim przejściem na koniec sali. Usiadłam koło chłopaka a nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję. Jakoś tak wąsko  w tej ławce i stykamy się kolanami, albo może on ma tak rozłożone giry pod tym stołem? No mniejsza z tym. Czuję na sobie jego wzrok ale oprócz niego gapi się na mnie plastikowa barbie. Później jakoś na całe szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi. Do końca lekcji siedziałam i gapiłam się na swoje ręce. Nic nie notowałam, bo nie mam na to ochoty. na pozostałych lekcjach było dokładnie tak samo. Cieszę się jedynie z tego że pierwszego dnia nie miałam żadnych kwasów. Jak na razie nikt się do mnie nie odezwał... . Wreszcie usłyszałam upragniony ostatni na dzisiaj dzwonek. Wstałam z miejsca i wyszłam z sali a następnie ze szkoły. Te jebane plastiki cały czas mierzą mnie od góry do dołu. Zaśmiałam się pod nosem bo są żałosne i wyszłam na ulicę. Nuciłam pod nosem 'Dream On' Aerosów kiedy nagle poczułam na swoim ramieniu czyjąś łapę. Momentalnie się obróciłam i zamachnęłam na tego kogoś, zadałam mu cios w brzuch. Koleś zgiął się z bólu, po chwili zorientowałam się że to ten chłopak z którym siedzę w ławce.
-Kurwa człowieku nie strasz mnie tak. Nic ci nie jest- podałam mu rękę i pomogłam podnieść się z ziemi.
-P-przepraszam nie chciałem. A tak w ogóle to Michael jestem- wyszczerzył się i tym razem on wyciągnął rękę w moją stronę.
-Lizzy- uśmiechnęłam się nieśmiało. Zapadła niezręczna cisza.
-No to ten to ja już może pójdę- powiedziałam i ruszyłam w stronę domu. Ale ten chłopak się mnie uczepił i mnie dogonił.
-Wygląda na to że pójdziemy razem bo też idę w tym kierunku.
-Jak tam sobie chcesz- wlepiłam wzrok w czubek swoich butów.
-Jesteś tu nowa?- zapytał
-No tak a czemu pytasz?
-A bo wcześniej cię tu nie widziałem. -spojrzałam na jego koszulkę. Ma identyczną jak ja. Kurwa ten sam zespół, ten sam nawet kurwa kolor. Zauważył że gapie się na jego bluzkę i też spojrzał na moją po czym zaśmiał się pod nosem. 
-No to widzę że masz ten sam gust muzyczny...-uśmiechnęłam się pod nosem.
-No popatrz- z powrotem wbiłam wzrok w czubki butów. 
-Czego jeszcze słuchasz?- zapytał
-Serio cię to interesuje?
No a czemu nie...? Lubię poznawać nowe osoby a zwłaszcza z takim stylem-zmierzył mnie od stóp do głów a na moich polikach pojawiły się rumieńce. 
-No to może innym razem... bo jestem już pod domem. 
-No właściwie to ja też- dodał a ja spojrzałam na niego pytającym wzrokiem- mieszkam dwa domy dalej- wskazał palcem na dość duży ładny dom. 
-No to do jutra- powiedziałam i weszłam na ganek
- Pa Liz-ruszył w swoją stronę. Znamy się parę godzina on już skraca sobie moje imię. Jest w nim coś takiego...sama nie wiem jak to nazwać. Weszłam do domu.
-Baster- zawołałam a posłuszny pies od razu do mnie podleciał. - chodź idziemy na spacer- wyszczerzyłam się do psa... Lizzy ty wariatko ogarnij się. Założyłam mu smycz i wyszłam z domu. Postanowiłam że pójdę na polanę. Zawsze chodziłam na nią z rodzicami...a  teraz idę z psem. Usiadłam na mostku przy stawie. Akurat teraz cholera zebrało mi się na wspomnienia. Do moich oczu napłynęły łzy. Baster patrzył na mnie i sam tak jakby posmutniał...? Whatever. Rozkoszuję się ciszą i spokojem. Nagle pies poderwał się z miejsca i zaczął nasłuchiwać. Po chwili i ja usłyszałam kroki na drewnianych deskach. 
-Baster siadaj- przyciągnęłam go mocniej do siebie. Dobrze że jest posłuszny i słucha komend. 
-Cześć- usłyszałam. Obróciłam się w stronę rozmówcy i ujrzałam kurwa żyrafę. 
-Śledzisz mnie- zaśmiałam się a chłopak usiadł koło mnie głaskając futrzaka.
-A nawet jeśli to co? - zaczęliśmy się śmiać. Chyba zauważył zmieszanie na mojej twarzy bo zaczął gadać
-To co dokończymy naszą rozmowę?-spytał
-No okej ale musisz wiedzieć że nie lubię o sobie gadać. to co chcesz wiedzieć?
- Może na początek skąd jesteś?
-Z Tennessee . A ty mieszkasz tu od zawsze?
-Tak. Właściwie tak. - i tak zaczęła się nasza pogawędka. Na prawdę fajnie się z nim gada chociaż znam go niespełna jeden dzień. Na szczęście nie padło pytanie dlaczego się tu przeprowadziłam ale to zapewne kwestia czasu. Po godzinie spędzonej na mostku poczułam że w dupę wbijają mi się jakieś jebane gwoździe. 
-Wiesz bo ja już muszę iść- powiedziała podnosząc swoją obolałą dupę. 
-Odprowadzę cię- również wstał. Tak teraz na niego patrze i jest o prawie dwie głowy ode mnie wyższy. 
-Nie musisz...- jak tu się wykręcić?
-Ale chcę.... a z resztą i tak idę w tym samym kierunku- no trudno nie udało mi się go spławić. Szliśmy ramię w ramię a czasem przypadkowo nasze ręce się o siebie ocierały. Cały czas rozmawialiśmy o muzyce, o ulubionych zespołach i tak dalej. Nawet się nie obejrzałam a już staliśmy pod jego domem.


***

Wiem wiem beznadziejnie mi wyszedł ale jakoś później się rozkręcę (mam nadzieje) no i sorki za błędy.

Proszę o szczere komentarze nawet jak wam się nie spodoba to przyda mi się porządku kop w dupę
 :*

niedziela, 9 grudnia 2012

I wanna watch you bleed- rozdział 1



Wróciłam do pustego, ciemnego domu. Rodzice powinni już być w drodze jak chcą być rano w domu. Jest jeszcze przed północą. Wyciągnęłam puszkę coli z lodówki, włączyłam telewizor i rozwaliłam się na kanapie. Akurat lecą jakie wiadomości. Pod głośniłam telewizor, relacjonują wypadek samochodowy na autostradzie między stanowej nr 10. Wszystkie osoby biorące udział w wypadku zginęły. Pokazują dokumenty ofiar.

O KURWA MAĆ!

To co zobaczyłam przerosło mnie kompletnie. Z mojej ręki wypadła puszka z napojem i wszystko rozlało się na kremowy dywan.

Zobaczyłam.. z-djęcia... moich... r-rodziców. Ja pierdole.

Wpadłam w panikę. Nie mogę oddychać, łzy lecą mi potokami i nawet nad tym nie panuję. Obejrzałam relację do końca. Jestem zrozpaczona i wściekła. Zrzuciłam wszystkie rzeczy z półki przy kominku. Nie mogę zapanować nad sobą. Jeszcze nie wpadłam w taką furię. Przewróciłam cały salon do góry nogami. Dlaczego oni mnie zostawili? Przecież mam dopiero jebane szesnaście lat do cholery. Co ja teraz zrobię? Położyłam się na ocalałej kanapie i z całej siły wdusiłam twarz w poduszkę. Po chwili była ona cała mokra.

Całą noc prze siedziałam na sofie płacząc i myśląc co się ze mną teraz stanie. Jakoś nie dociera do mnie to co przed chwilą zobaczyłam. Nie chce w to uwierzyć. Kurwa a może to tylko jebany sen?

Z przemęczenia zasnęłam na kanapie odcinając się od świata.

Obudziłam się o 12 w południe a raczej ktoś mnie obudził dobijając się do moich drzwi.

Cała obolała zwlekłam się z kanapy. W hallu spojrzałam w lustro. Wyglądam tragicznie. Strużki rozmazanego makijażu ciągną się aż do szyi. Fioletowe i podkrążone oczy. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam połowę mojej rodziny i wtedy dotarło do mnie że to nie był jebany sen tylko pierdolona rzeczywistość. Nigdy się z nimi nie dogadywaliśmy, raczej nasze stosunki rodzinne trzymały nas na dystans. Później zobaczyłam wysiadającą z auta ciotkę Jane. Tylko z nią miałam kontakt. Tylko ona potrafiła się ze mną dogadać we wszystkich sprawach. Wyminęłam wszystkich i rzuciłam jej się w ramiona i zaczęłam ryczeć jak małe dziecko.

-Już wiesz mała?- spytała

-Z wiadomości - wyszlochałam

-Shh nie płacz Lizzy, wszystko jakoś się ułoży

-Ciociu oni nie.. n-nie żyją

-Chodźmy do domu- weszłyśmy do środka. Momentalnie oczy wszystkich zebranych skupiły się na mojej osobie. Usiadłam na kanapie bo poczułam że robi mi się słabo. Zapanowała bardzo niezręczna cisza. W końcu ktoś musiał to przerwać.

-Trzeba sprzedać dom- powiedział wuja John (rzekomy brat mego ojca)

-Jak śmiesz o tym teraz mówić- wysyczała przez zęby ciocia Jane

-Ja tylko mówię co teraz trzeba zrobić- zaczął się tłumaczyć

-A musisz akurat w taki momencie?

-Po pierwsze wujku to nie masz zasranego prawa mówić co teraz trzeba zrobić. Po drugie jeżeli przyjechałem tu tylko po to żeby zgarnąć kasę rodziców to od razu możesz stąd wyjść- wysyczałam i o mało co a bym mu przypierdoliła

-Lizzy przyjechałem ci pomóc i wesprzeć

-W ten sposób chcesz mi pomóc? No to w takim razie w dupie mam twoją pomoc- powiedziałam

-Opanuj się młoda damo- powiedział żona tego sknery

-Spierdalajcie wszyscy- burknęłam i poszłam do swojego pokoju. Po jakiego chuja tu przyjechali... żeby mi odebrać doszczętnie wszystko? Do dupy taka rodzina. Rzuciłam się na łóżko i z bezsilności zaczęłam płakać. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi

-To ja ciocia Jane, mogę wejść

-Tak- powiedział dość cicho ale tak żeby usłyszała. kobieta weszła do pokoju i usiadła na łóżku obok mnie, mocno mnie przytulając.

-Co teraz ze mną będzie- spytałam po chwili ciszy bo to pytanie nurtuję mnie od wczoraj.

-Nie wiem kochanie

-Przecież teraz nie mam nikogo

-Masz mnie. Może pojedziesz ze mną do Seattle?

-A co ze szkołą?

-Nie daleko mojego domu jest szkoła, przecież doskonale znasz to miasto. Jeżeli tylko chcesz zaopiekuję się Tobą.

- Chcę- wyszlochałam- Dziękuję- wtuliłam się w jej kaszmirowy sweter.


Dwa dni później:


Wszyscy zajęli się pogrzebem żeby mnie odciążyć. Nadal nie wierzę że tak po prostu ich już nie ma. Przepłakałam całe trzy pierdolone dni i noce i raczej na tym się nie skończy. Jestem zdruzgotana, samotna, i pogrążona we własnych myślach. Może tak tego nie okazuję z zewnątrz ale w środku jestem wrakiem człowieka i wszystkie uczucia się we mnie kotłują.

Z tego powodu zaniedbałam próby i cały zespół. Dziewczyny wiedzą co jest tego powodem i mnie rozumieją jednak podejrzewam że mają o to do mnie żal. Skoro wyjeżdżam do Seattle to łączy się to z tym że nie będę pieprzoną gwiazdą rocka i muszę odejść z zespołu. Nie mam innego wyjścia... wtedy to się na mnie dopiero wkurwią...no ale nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji. Nie wytrzymałabym na tym cholernym zadupiu za długo. Muszę się stąd wyrwać. i rozpocząć nowy rozdział w moim życiu.

Jutro jest pogrzeb rodzice zostaną pochowani w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Tennessee. Muszę jakoś wytrzymać ten dzień. Zamknęłam się w swoim pokoju. Wyciągnęłam paczkę czerwonych Marlboro. Otworzyłam na oścież okno i usiadłam na parapecie. Odpaliłam fajkę i mocno się nią zaciągnęłam. Wbrew pozorom nie jestem grzeczną dziewczynką. Dobrym dzieckiem byłam w domu przy rodzicach a zwłaszcza przy mamie. Ale to nie było moje prawdziwe "ja". Teraz wszystko będzie inaczej, wszystko się zmieni na dobre. W moim sercu jest ogromna dziura której chyba nikt nie jest w stanie zapełnić. Postanowiłam pójść do sypialni. Często tu bywałam kiedy ich nie było. Często właśnie w tym pokoju pisałam teksty piosenek. W ogromnym pokoju z garderobą panuje teraz kompletna cisza. Aż ciarki przechodzą, niby zawsze jest cicho ale teraz odnoszę inne uczucia. Od razu zlałam się falą płaczu. Po moich policzkach spływają niewinne strugi łez. Zamknęłam za sobą drzwi i udałam się w głąb pomieszczenia. Na wprost mnie jest ich wielkie łóżko. Po prawej stronie rzeczy taty a po lewej mamy. W ich pokoju zawsze unosi się słodka mieszanka ich perfumów. Otworzyłam szafę mamy. Jak zawsze wyprasowane i równo ułożone pod linijkę ubrania. Koszulki z krótkim rękawem jak i z długim oraz swetry są na oddzielnych półkach. No tak pod tym względem moja matka jest...była.. Pedantką. Wysoka komoda obok szafy jak zwykle zapełniona kosmetykami. Od kremów po balsamy i perfumy, u taty na komodzie też same perfumy. Zajrzałam też do szafy ojca. Panuje tutaj hmmm... trochę gorszy nieład. Kurwa dlaczego oni odeszli tak wcześnie? Życie to jest jednak kurwa niesprawiedliwe i chuj. Spojrzałam w lustro. Oczy czerwone i spuchnięte jak banie a zarazem podkrążone z powodu braku snu. Na policzkach widać zaschnięte potoki łez. Włosy ułożone w niesfornego koka. Jak na razie mam to w dupie. Przejmować tym będę się jutro. Na dole słychać jak 'dorośli' kłócą się o wszystko. Dom majątek, małą firmę rodziców. Wróciłam do siebie do pokoju. Przykryłam głowę poduszką żeby ich nie słyszeć i zmęczona życiem zasnęłam. Rano: Obudziło mnie głośnie i stanowcze walenie do drzwi. Zwlekłam się z łóżka i otworzyłam drzwi. 

- A ty jeszcze nie gotowa?! Na o ty czekasz- wydarł się na mnie wuja John. Jak ja nie cierpię tego palanta.
 - Czego się drzesz na mnie.? Idź sobie.-zamknęłam mu przed nosem drzwi. Spojrzałam.na zegarek przy łóżku. Jest już 12. Poszłam do łazienki. Myjąc głowę przypomniało mi się co dziś za dzień. O dziwo powstrzymałam cisnące się do oczy łzy. Muszę wytrzymać jeszcze tylko jeden dzień w tym przeklętym mieście. Wychodząc owinęłam się ręcznikiem. Wytarłam dokładnie całe ciało i starannie wysuszyłam włosy. Postanowiłam się nie malować bo i tak cała bym się rozmazała. Założyłam czarną bieliznę. Znowu zaniosło mi się na płacz. Wyciągnęłam z szafy czarną sukienkę. Ma mały dekolt i trzy małe srebrne guziczki. Od bioder w dół jest lekko rozszerzana i kończy się przed kolanem. Założyłam jeszcze czarne conversy do kostki i zeszłam na dół gdzie wszyscy już na mnie czekają. 
- Zamierzasz tak wyjść- zapytał wuja John i zmierzył mnie od góry do dołu zatrzymując się na butach. Zaśmiałam mu się w twarz.
 - Do kościoła pójdę pieszo- zwróciłam się do cioci Jane omijając tego debila. Chwyciłam czarną ramoneskę z ćwiekami. Chciałam otworzyć drzwi ale ten kutas mocno złapał mnie za łokieć i obrócił przodem do swojego parszywego ryja.
 - Puść mnie- powiedziałam.jeszcze opanowanym tonem. 
- Zadałem ci pytanie 
- Chyba widzisz że właśnie tak-wskazałam na buty-wychodzę. A teraz mnie łaskawie puść-tracę cierpliwość do tego faceta. Spojrzał na mnie spod byka i uwolnił z uścisku moją rękę. Opuściłam dom. Szłam powoli opustoszałymi Uliczkami. Cały czas przed oczami mam mnóstwo wizji co by było gdyby... Jakoś na razie nie umiem sobie wyobrazić życia bez rodziców ale pogodziłam się z ich odejściem. Widocznie tak miało być. Ehh sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Mam straszny mętlik w głowie. Już jutro rano opuszczam to miasto. Generalnie zamykam pewien rozdział w swoim życiu i otwieram nowy... Tylko pytanie czy sobie w nim poradzę? Nim się nie obejrzałam a już jestem pod kościołem. Reszta rodziny już dotarła. Tylko ciocia czeka na mnie pod bramą. Kiedy szłam w jej kierunku ni stad ni  zowąd podjechał karawan. Zatrzymałam się w miejscu widząc ten okropny o straszny pojazd. Nogi mam wbetonowane w ziemię. Ciotka podbiegła do mnie i mocno przytuliła a ja nie mogę oderwać wzroku od samochodu. Przymknęłam lekko powieki kiedy czterech silnym mężczyzn wnosiło do kościoła pierwszą trumnę. Kiedy druga była wnoszona do środka rozpłakałam się na dobre. Nadal nie mogę się ruszyć. Nawet nie panuję nad swoimi nogami. Z transu wyrwała mnie w tym momencie najbliższa mi osoba. 
- Musimy już iść - wyszeptała. Powolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę wejścia. W drewnianych ławkach z tyłu siedzą ludzie których widzę pierwszy raz na oczy a niektórych kojarzę z widzenia. Jednak moją uwagę przykuły dwie jasno brązowe trumny obłożone wieńcami kwiatów. Czuję że słabnę, robi mi się ciemno przed oczami. Pamiętam tylko tyle że nogi się pode mną ugięły i upadłam. 10 minut później: Bolą mnie policzki, tak jakby ktoś walił mnie z otwartej dłoni. Odzyskałam świadomość. Po woli otworzyłam oczy. Nade mną nachyla się parę osób. -Co się stało - zapytałam cicho bo strasznie zaschnęło mi w gardle.
 - Zemdlałaś maleńka. Powiedz kiedy ostatni raz coś jadłaś?- pomogła mi wstać. Obudziłam się z błogiego snu i powróciłam do koszmarnej rzeczywistości. 
- Nie pamiętam- odpowiedziałam. Faktycznie... przez te parę dni zjadłam dwie suche bułki i nic więcej. Obróciłam się w stronę ołtarza i znów zobaczyłam dwa drewniane sarkofagi. Usiadłam na ławce z przodu a ksiądz rozpoczął odprawianie ceremonii. Prawie w ogóle go nie słucham tylko ryczę. Godzinę później szłam za dwiema trumnami w stronę rodzinnego grobowca. Teraz to nawet ciocia zaczęła płakać. Każdy z rodziny powiedział parę miłych słów pod adresem rodziców. Chciało mi się śmiać jak wuja John opowiadał o deo dobrych kontaktach z bratem. Takiej ściemy dawno nie słyszałam. Nie utrzymywali kontaktów od czasu kiedy zmarła babcia Maria czyli jakieś cztery lata temu. Kurwa pierdolony patafian. Łże jak pies. Po wszystkim wrzuciłam do grobu trochę piachu i dwie czerwone róże. Te kwiaty tutaj dominują. Niektórzy poszli w moje ślady a niektórzy stali jak takie słupy. Później odbyła się stypa. Nie mogę patrzeć na to że niektórzy tak po prostu chleją i śmieją się kiedy ja jestem pogrążona w żałobie. Jedyne co ja teraz potrafię to ryczenie. Jedzenia nawet nie tknęłam. Do dupy to wszystko. Wstałam i wyszłam z tej obskurnej restauracji. Poszłam do mojego ulubionego baru w okolicy który o tej godzinie świeci jeszcze pustkami. Zamówiłam Daniels'a. Wypiłam,zapłaciłam i wyszłam w kierunku dobrze znanych mi dilerskich uliczek. Tam gdzie zawsze znalazłam zaufanego gościa który zawsze ma dobry towar. Kupiłam dwie działki kokainy i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Zamknęłam się w swoim pokoju i jebłam się na łóżko. Wzięłam kartkę papieru i tekturką uformowałam równe kreski które wciągnęłam jedną po drugiej. To nie mój pierwszy kontakt z koką, więc wiem co mnie czeka- zajebisty odlot. Zasnęłam i obudziłam się późnym wieczorem. Zeszłam na dół. To co zobaczyłam przeszło moje wszelkie oczekiwania. 
- Co wy do kurwy nędzy robicie?!- wrzasnęłam na cały głos.
 ***

 No to mamy pierwszy rozdział. Trochę krótki ale to tak na rozgrzewkę. Przez najbliższy rozdział raczej nic ciekawego się nie wydarzy dlatego błagam was uzbrojcie się w cierpliwość. :-D

sobota, 8 grudnia 2012

I wanna watch you bleed- PROLOG

Tennessee rok 1980

Mam na imię Lizzy Gortez i mam 16 lat. Właśnie sobie siedzę sama w domu. Moi rodzice Ben i Sophie wyjechali na dwa tygodnie do Phoenix z okazji 20 rocznicy ślubu. Nie mam im tego za złe że na dwa tygodnie zostawili mnie samą w domu, wręcz przeciwnie jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. W końcu za młodzi to oni już nie są dla tego niech korzystają jeszcze z tego życia jak najwięcej. Najbardziej na świecie liczy się dla mnie muzyka. Bez niej moje życie nie miałoby sensu. Jeśli ktoś pyta jakiej muzyki słucham..., moja odpowiedź brzmi rock. Z resztą można to zauważyć po moim stylu ubierania się. Noszę bardzo dużo koszulek z zespołami, skórzane rurki albo po prostu zwykłe jeansowe rurki. Generalnie chodzę w conversach ale są jeszcze moje ukochane martensy. Mój tata nie ma nic przeciwko temu że słucham takiej muzyki a nie innej i że ubieram się tak a nie inaczej, bo sam wychował się przy takiej muzyce, za to moja mama...eh szkoda gadać. Kocham ją ale swoimi komentarzami potrafi mi nieźle podnieść ciśnienie. mam dosyć duży kwadratowy pokój, na środku jest wielkie łóżko. Purpurowe ściany idealnie kontrastują z białymi meblami, ale w sumie jeden chuj bo ściany i tak są pokryte plakatami moich ulubionych zespołów takich jak AC/DC, Black Sabbath, Aerosmith, Led Zeppelin i wiele, wiele innych. Tata nauczył mnie grać na akustyku. Później opanowałam grę na gitarze elektrycznej i fortepianie, z czego moja mama jest bardzo dumna.
Te dwa tygodnie minęły mi bardzo szybko. Już jutro moi rodzice wracają do domu. Dzisiaj natomiast spotykam się z dziewczynami z zespołu. Ano właśnie gram na gitarze elektrycznej w zespole. Gramy dzisiaj w miejscowym klubie i za godzinkę muszę tam być aby jeszcze poćwiczyć przed występem.  Mamy chłodną wiosnę, także ubrałam skórzane rurki, białą koszulkę z Black Sabath, czerwone conversy za kostkę i ramoneskę z ćwiekami. Nałożyłam mocniejszy makijaż i tuż po chwili wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz. Wieczorem w tym mieście jest dość...niefajnie. Szybko przemierzałam uliczki pełne meneli. Weszłam do klubu tylnym wejściem. Dziewczyny już są tylko ja jak zwykle się spóźniłam.
-No wreszcie jesteś- odezwała się Melanie, która śpiewa
-Przepraszam- całe szczęście że wszystko sobie wybaczamy jesteśmy jak przyszywane siostry. Spotykamy się praktycznie codziennie, zarówno w szkole jak i po szkole. Ćwiczyłyśmy trochę na zapleczu a pół godziny później techniczny zapowiedział nasz występ. Gramy jak na razie głownie covery ale mamy też dwie własne piosenki która ja napisałam. W klubie jest mnóstwo naszych znajomych i to oni dodają nam otuchy. Zaczęłam przesuwać palce po gryfie i kompletnie zatraciłam się w tym co robię. Wszystko wypadło lepiej niż przypuszczałam, nawet nie spodziewałam się że klub będzie wypchany po brzegi.
Schodząc ze sceny poszłyśmy do baru. Dobrze że znamy i mamy dobre kontakty z barmanem bo bez problemu podał nam drinki, trochę słabe jak dla mnie ale zawsze...
Zauważyłam kątem oka że w naszą stronę zmierza jakiś młody facet
-Witam drogie panie-podał nam wszystkim po kolei rękę ale żadna z nas nic nie powiedziała
-Widzę że nie jesteście skłonne do rozmowy ale mam dla was dziewczyny propozycję. Otóż jestem pracownikiem w wytwórni Geffen w Los Angeles, przyjechałem tutaj w poszukiwaniu młodych talentów-z każdym jego słowem oczy coraz bardziej nam się świeciły ale co taki poważny gościu robi na takim zadupiu?
-Uważnie się przysłuchiwałem i z moją pomocą mogłybyście zaistnieć. Tworzycie na prawdę zgrany zespół.-wyszczerzył szereg białych zębów i podał mi wizytówkę bo siedzę z brzegu.
-To może my się zastanowimy- tylko ja zdołałam coś powiedzieć
-Oczywiście to ja nie przeszkadzam. A można wiedzieć jak się nazywacie?
-Nie mamy jeszcze nazwy zespołu
-A imiona?
-Lizzy, Melanie, Keira, Luiza, Karen- każda z nas się przestawiła a później facet wyszedł z klubu.