niedziela, 9 grudnia 2012

I wanna watch you bleed- rozdział 1



Wróciłam do pustego, ciemnego domu. Rodzice powinni już być w drodze jak chcą być rano w domu. Jest jeszcze przed północą. Wyciągnęłam puszkę coli z lodówki, włączyłam telewizor i rozwaliłam się na kanapie. Akurat lecą jakie wiadomości. Pod głośniłam telewizor, relacjonują wypadek samochodowy na autostradzie między stanowej nr 10. Wszystkie osoby biorące udział w wypadku zginęły. Pokazują dokumenty ofiar.

O KURWA MAĆ!

To co zobaczyłam przerosło mnie kompletnie. Z mojej ręki wypadła puszka z napojem i wszystko rozlało się na kremowy dywan.

Zobaczyłam.. z-djęcia... moich... r-rodziców. Ja pierdole.

Wpadłam w panikę. Nie mogę oddychać, łzy lecą mi potokami i nawet nad tym nie panuję. Obejrzałam relację do końca. Jestem zrozpaczona i wściekła. Zrzuciłam wszystkie rzeczy z półki przy kominku. Nie mogę zapanować nad sobą. Jeszcze nie wpadłam w taką furię. Przewróciłam cały salon do góry nogami. Dlaczego oni mnie zostawili? Przecież mam dopiero jebane szesnaście lat do cholery. Co ja teraz zrobię? Położyłam się na ocalałej kanapie i z całej siły wdusiłam twarz w poduszkę. Po chwili była ona cała mokra.

Całą noc prze siedziałam na sofie płacząc i myśląc co się ze mną teraz stanie. Jakoś nie dociera do mnie to co przed chwilą zobaczyłam. Nie chce w to uwierzyć. Kurwa a może to tylko jebany sen?

Z przemęczenia zasnęłam na kanapie odcinając się od świata.

Obudziłam się o 12 w południe a raczej ktoś mnie obudził dobijając się do moich drzwi.

Cała obolała zwlekłam się z kanapy. W hallu spojrzałam w lustro. Wyglądam tragicznie. Strużki rozmazanego makijażu ciągną się aż do szyi. Fioletowe i podkrążone oczy. Otworzyłam drzwi. Ujrzałam połowę mojej rodziny i wtedy dotarło do mnie że to nie był jebany sen tylko pierdolona rzeczywistość. Nigdy się z nimi nie dogadywaliśmy, raczej nasze stosunki rodzinne trzymały nas na dystans. Później zobaczyłam wysiadającą z auta ciotkę Jane. Tylko z nią miałam kontakt. Tylko ona potrafiła się ze mną dogadać we wszystkich sprawach. Wyminęłam wszystkich i rzuciłam jej się w ramiona i zaczęłam ryczeć jak małe dziecko.

-Już wiesz mała?- spytała

-Z wiadomości - wyszlochałam

-Shh nie płacz Lizzy, wszystko jakoś się ułoży

-Ciociu oni nie.. n-nie żyją

-Chodźmy do domu- weszłyśmy do środka. Momentalnie oczy wszystkich zebranych skupiły się na mojej osobie. Usiadłam na kanapie bo poczułam że robi mi się słabo. Zapanowała bardzo niezręczna cisza. W końcu ktoś musiał to przerwać.

-Trzeba sprzedać dom- powiedział wuja John (rzekomy brat mego ojca)

-Jak śmiesz o tym teraz mówić- wysyczała przez zęby ciocia Jane

-Ja tylko mówię co teraz trzeba zrobić- zaczął się tłumaczyć

-A musisz akurat w taki momencie?

-Po pierwsze wujku to nie masz zasranego prawa mówić co teraz trzeba zrobić. Po drugie jeżeli przyjechałem tu tylko po to żeby zgarnąć kasę rodziców to od razu możesz stąd wyjść- wysyczałam i o mało co a bym mu przypierdoliła

-Lizzy przyjechałem ci pomóc i wesprzeć

-W ten sposób chcesz mi pomóc? No to w takim razie w dupie mam twoją pomoc- powiedziałam

-Opanuj się młoda damo- powiedział żona tego sknery

-Spierdalajcie wszyscy- burknęłam i poszłam do swojego pokoju. Po jakiego chuja tu przyjechali... żeby mi odebrać doszczętnie wszystko? Do dupy taka rodzina. Rzuciłam się na łóżko i z bezsilności zaczęłam płakać. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi

-To ja ciocia Jane, mogę wejść

-Tak- powiedział dość cicho ale tak żeby usłyszała. kobieta weszła do pokoju i usiadła na łóżku obok mnie, mocno mnie przytulając.

-Co teraz ze mną będzie- spytałam po chwili ciszy bo to pytanie nurtuję mnie od wczoraj.

-Nie wiem kochanie

-Przecież teraz nie mam nikogo

-Masz mnie. Może pojedziesz ze mną do Seattle?

-A co ze szkołą?

-Nie daleko mojego domu jest szkoła, przecież doskonale znasz to miasto. Jeżeli tylko chcesz zaopiekuję się Tobą.

- Chcę- wyszlochałam- Dziękuję- wtuliłam się w jej kaszmirowy sweter.


Dwa dni później:


Wszyscy zajęli się pogrzebem żeby mnie odciążyć. Nadal nie wierzę że tak po prostu ich już nie ma. Przepłakałam całe trzy pierdolone dni i noce i raczej na tym się nie skończy. Jestem zdruzgotana, samotna, i pogrążona we własnych myślach. Może tak tego nie okazuję z zewnątrz ale w środku jestem wrakiem człowieka i wszystkie uczucia się we mnie kotłują.

Z tego powodu zaniedbałam próby i cały zespół. Dziewczyny wiedzą co jest tego powodem i mnie rozumieją jednak podejrzewam że mają o to do mnie żal. Skoro wyjeżdżam do Seattle to łączy się to z tym że nie będę pieprzoną gwiazdą rocka i muszę odejść z zespołu. Nie mam innego wyjścia... wtedy to się na mnie dopiero wkurwią...no ale nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji. Nie wytrzymałabym na tym cholernym zadupiu za długo. Muszę się stąd wyrwać. i rozpocząć nowy rozdział w moim życiu.

Jutro jest pogrzeb rodzice zostaną pochowani w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Tennessee. Muszę jakoś wytrzymać ten dzień. Zamknęłam się w swoim pokoju. Wyciągnęłam paczkę czerwonych Marlboro. Otworzyłam na oścież okno i usiadłam na parapecie. Odpaliłam fajkę i mocno się nią zaciągnęłam. Wbrew pozorom nie jestem grzeczną dziewczynką. Dobrym dzieckiem byłam w domu przy rodzicach a zwłaszcza przy mamie. Ale to nie było moje prawdziwe "ja". Teraz wszystko będzie inaczej, wszystko się zmieni na dobre. W moim sercu jest ogromna dziura której chyba nikt nie jest w stanie zapełnić. Postanowiłam pójść do sypialni. Często tu bywałam kiedy ich nie było. Często właśnie w tym pokoju pisałam teksty piosenek. W ogromnym pokoju z garderobą panuje teraz kompletna cisza. Aż ciarki przechodzą, niby zawsze jest cicho ale teraz odnoszę inne uczucia. Od razu zlałam się falą płaczu. Po moich policzkach spływają niewinne strugi łez. Zamknęłam za sobą drzwi i udałam się w głąb pomieszczenia. Na wprost mnie jest ich wielkie łóżko. Po prawej stronie rzeczy taty a po lewej mamy. W ich pokoju zawsze unosi się słodka mieszanka ich perfumów. Otworzyłam szafę mamy. Jak zawsze wyprasowane i równo ułożone pod linijkę ubrania. Koszulki z krótkim rękawem jak i z długim oraz swetry są na oddzielnych półkach. No tak pod tym względem moja matka jest...była.. Pedantką. Wysoka komoda obok szafy jak zwykle zapełniona kosmetykami. Od kremów po balsamy i perfumy, u taty na komodzie też same perfumy. Zajrzałam też do szafy ojca. Panuje tutaj hmmm... trochę gorszy nieład. Kurwa dlaczego oni odeszli tak wcześnie? Życie to jest jednak kurwa niesprawiedliwe i chuj. Spojrzałam w lustro. Oczy czerwone i spuchnięte jak banie a zarazem podkrążone z powodu braku snu. Na policzkach widać zaschnięte potoki łez. Włosy ułożone w niesfornego koka. Jak na razie mam to w dupie. Przejmować tym będę się jutro. Na dole słychać jak 'dorośli' kłócą się o wszystko. Dom majątek, małą firmę rodziców. Wróciłam do siebie do pokoju. Przykryłam głowę poduszką żeby ich nie słyszeć i zmęczona życiem zasnęłam. Rano: Obudziło mnie głośnie i stanowcze walenie do drzwi. Zwlekłam się z łóżka i otworzyłam drzwi. 

- A ty jeszcze nie gotowa?! Na o ty czekasz- wydarł się na mnie wuja John. Jak ja nie cierpię tego palanta.
 - Czego się drzesz na mnie.? Idź sobie.-zamknęłam mu przed nosem drzwi. Spojrzałam.na zegarek przy łóżku. Jest już 12. Poszłam do łazienki. Myjąc głowę przypomniało mi się co dziś za dzień. O dziwo powstrzymałam cisnące się do oczy łzy. Muszę wytrzymać jeszcze tylko jeden dzień w tym przeklętym mieście. Wychodząc owinęłam się ręcznikiem. Wytarłam dokładnie całe ciało i starannie wysuszyłam włosy. Postanowiłam się nie malować bo i tak cała bym się rozmazała. Założyłam czarną bieliznę. Znowu zaniosło mi się na płacz. Wyciągnęłam z szafy czarną sukienkę. Ma mały dekolt i trzy małe srebrne guziczki. Od bioder w dół jest lekko rozszerzana i kończy się przed kolanem. Założyłam jeszcze czarne conversy do kostki i zeszłam na dół gdzie wszyscy już na mnie czekają. 
- Zamierzasz tak wyjść- zapytał wuja John i zmierzył mnie od góry do dołu zatrzymując się na butach. Zaśmiałam mu się w twarz.
 - Do kościoła pójdę pieszo- zwróciłam się do cioci Jane omijając tego debila. Chwyciłam czarną ramoneskę z ćwiekami. Chciałam otworzyć drzwi ale ten kutas mocno złapał mnie za łokieć i obrócił przodem do swojego parszywego ryja.
 - Puść mnie- powiedziałam.jeszcze opanowanym tonem. 
- Zadałem ci pytanie 
- Chyba widzisz że właśnie tak-wskazałam na buty-wychodzę. A teraz mnie łaskawie puść-tracę cierpliwość do tego faceta. Spojrzał na mnie spod byka i uwolnił z uścisku moją rękę. Opuściłam dom. Szłam powoli opustoszałymi Uliczkami. Cały czas przed oczami mam mnóstwo wizji co by było gdyby... Jakoś na razie nie umiem sobie wyobrazić życia bez rodziców ale pogodziłam się z ich odejściem. Widocznie tak miało być. Ehh sama już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. Mam straszny mętlik w głowie. Już jutro rano opuszczam to miasto. Generalnie zamykam pewien rozdział w swoim życiu i otwieram nowy... Tylko pytanie czy sobie w nim poradzę? Nim się nie obejrzałam a już jestem pod kościołem. Reszta rodziny już dotarła. Tylko ciocia czeka na mnie pod bramą. Kiedy szłam w jej kierunku ni stad ni  zowąd podjechał karawan. Zatrzymałam się w miejscu widząc ten okropny o straszny pojazd. Nogi mam wbetonowane w ziemię. Ciotka podbiegła do mnie i mocno przytuliła a ja nie mogę oderwać wzroku od samochodu. Przymknęłam lekko powieki kiedy czterech silnym mężczyzn wnosiło do kościoła pierwszą trumnę. Kiedy druga była wnoszona do środka rozpłakałam się na dobre. Nadal nie mogę się ruszyć. Nawet nie panuję nad swoimi nogami. Z transu wyrwała mnie w tym momencie najbliższa mi osoba. 
- Musimy już iść - wyszeptała. Powolnym krokiem ruszyłyśmy w stronę wejścia. W drewnianych ławkach z tyłu siedzą ludzie których widzę pierwszy raz na oczy a niektórych kojarzę z widzenia. Jednak moją uwagę przykuły dwie jasno brązowe trumny obłożone wieńcami kwiatów. Czuję że słabnę, robi mi się ciemno przed oczami. Pamiętam tylko tyle że nogi się pode mną ugięły i upadłam. 10 minut później: Bolą mnie policzki, tak jakby ktoś walił mnie z otwartej dłoni. Odzyskałam świadomość. Po woli otworzyłam oczy. Nade mną nachyla się parę osób. -Co się stało - zapytałam cicho bo strasznie zaschnęło mi w gardle.
 - Zemdlałaś maleńka. Powiedz kiedy ostatni raz coś jadłaś?- pomogła mi wstać. Obudziłam się z błogiego snu i powróciłam do koszmarnej rzeczywistości. 
- Nie pamiętam- odpowiedziałam. Faktycznie... przez te parę dni zjadłam dwie suche bułki i nic więcej. Obróciłam się w stronę ołtarza i znów zobaczyłam dwa drewniane sarkofagi. Usiadłam na ławce z przodu a ksiądz rozpoczął odprawianie ceremonii. Prawie w ogóle go nie słucham tylko ryczę. Godzinę później szłam za dwiema trumnami w stronę rodzinnego grobowca. Teraz to nawet ciocia zaczęła płakać. Każdy z rodziny powiedział parę miłych słów pod adresem rodziców. Chciało mi się śmiać jak wuja John opowiadał o deo dobrych kontaktach z bratem. Takiej ściemy dawno nie słyszałam. Nie utrzymywali kontaktów od czasu kiedy zmarła babcia Maria czyli jakieś cztery lata temu. Kurwa pierdolony patafian. Łże jak pies. Po wszystkim wrzuciłam do grobu trochę piachu i dwie czerwone róże. Te kwiaty tutaj dominują. Niektórzy poszli w moje ślady a niektórzy stali jak takie słupy. Później odbyła się stypa. Nie mogę patrzeć na to że niektórzy tak po prostu chleją i śmieją się kiedy ja jestem pogrążona w żałobie. Jedyne co ja teraz potrafię to ryczenie. Jedzenia nawet nie tknęłam. Do dupy to wszystko. Wstałam i wyszłam z tej obskurnej restauracji. Poszłam do mojego ulubionego baru w okolicy który o tej godzinie świeci jeszcze pustkami. Zamówiłam Daniels'a. Wypiłam,zapłaciłam i wyszłam w kierunku dobrze znanych mi dilerskich uliczek. Tam gdzie zawsze znalazłam zaufanego gościa który zawsze ma dobry towar. Kupiłam dwie działki kokainy i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Zamknęłam się w swoim pokoju i jebłam się na łóżko. Wzięłam kartkę papieru i tekturką uformowałam równe kreski które wciągnęłam jedną po drugiej. To nie mój pierwszy kontakt z koką, więc wiem co mnie czeka- zajebisty odlot. Zasnęłam i obudziłam się późnym wieczorem. Zeszłam na dół. To co zobaczyłam przeszło moje wszelkie oczekiwania. 
- Co wy do kurwy nędzy robicie?!- wrzasnęłam na cały głos.
 ***

 No to mamy pierwszy rozdział. Trochę krótki ale to tak na rozgrzewkę. Przez najbliższy rozdział raczej nic ciekawego się nie wydarzy dlatego błagam was uzbrojcie się w cierpliwość. :-D

12 komentarzy:

  1. umarli ;_______;
    To smutne, ale dobrze, że ma ciocię Jane. Ona tylko ją wspiera.
    Ale czekaj Seattle? Dobrze myślę? W sensie kogo spotka? Taka żyrafa, która farbuje się na blond? :D
    czekam, czekam

    OdpowiedzUsuń
  2. To takie smutne, że zginęli :c Ale na szczęście przy Lizzy jest ciocia Jane, bo tego wujka od siedmiu boleści to tylko rozkurwić :/

    Jak to wyjeżdża?! Nie będzie gwiazdą rocka? :c :P
    Seattle mówisz? :> Duuuuuuffy? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy to ze seattle to zer od razu duff ?
      sie zobaczy jeszcze ;D

      Usuń
  3. Ojejku
    Kochana ciocia Jane :c
    Biedna Lizz :c
    No, no Seattle to na stówę Duff...ojejku *-*
    Pisz dalej, bo bardzo mi sie podoba ! xd

    OdpowiedzUsuń
  4. No moje pierwsze skojarzenie z Seattel, to też był Duff!

    No dobra, Lizze chyba dowiedziała się o śmierci rodziców w najgorszy sposób, bo z wiadomosci. Jednak to takie trochę... no kurde, to jest straszne. A potem zawaliła się rodzina, która już zweszyła kasę. Dlaczego tak zawsze jest, że rodzinka pojawia się dopiero wtedy, jak jest kasa do podzielenia? Nie twierdzę, aby trzeba było sprzedać dom, bo to jest jednak dom Lizze, prawda? To ja tam nie wiem, co się ten John rozporządza jej własnoscią. No i pewnie jeszcze kasę by zgarnął dla siebie nie patrząc na to, iż kasa by się nalezała jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak to jest dom Liz ale jednak ona jest jeszcze niepełnoletnie z resztą ona dostanie co innego :p

      Usuń
    2. Wiesz, z prawem spotakowym to jest tak. To że jest niepełnoletnia nie znaczy wcale ze nie ma praw do tego domu. :)

      Usuń
    3. No tak w sumie racja ale ona dostanie coś czego się nie spodziewała i w sumie tak chyba będzie lepiej :)

      Usuń
  5. Aż mi łzy poleciały ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. smutno, smutno i jeszcze raz smutno. aż mi łzy poleciały. piękny pierwszy rozdział.
    ten jej wuj to jakiś niedojebany... wkurza mnie koleś. na szczęście jest ciocia (ciocia prawda?) która zabierze ją do... Seattle. jak przeczytałam ten wyraz to się uśmiechnęłam. :)
    czytam dalej! :3

    OdpowiedzUsuń