niedziela, 7 kwietnia 2013

I wanna watch you bleed- rozdział 21

WYBACZCIE BŁĘDY I ZAPRASZAM DO UDZIAŁU W ANKIECIE PO LEWEJ STRONIE
MIŁEGO CZYTANIA MISKI :*





Wyszedłem z zatłoczonego lotniska i wsiadłem w tą samą taksówkę, z której godzinę temu wysiadłem z Liz.
Jestem pojebany. Nie wziąłem od niej ani telefonu, ani chociażby adresu. Wpadłeś, Hetfield.
Naprawdę wpadłeś. Nie mogę zapomnieć widoku jej spokojnej twarzy w tamtej nocy, w busie. Jej oddechu, jej ciepła. Wiem, że chciała wtedy poczuć się bezpiecznie. Chciała poczuć właśnie to ciepło. Ale mam też w głowie Duffa, który chciał ja po prostu zgwałcić. Nie ma szans, właśnie to planował. Co by się stało, gdybym wtedy nie poszedł do tego jebanego kibla? Gdybym go nie powstrzymał? Może stało by się coś gorszego? Chuj, rozciął jej policzek. Gdyby tylko wiedziała, jak się czułem gdy płakała na moich kolanach, wtedy gdy Slash wezwał karetkę, albo gdy lekarz odkażał jej ranę. Boże, jak ona płakała.
Było mi jej tak cholernie żal, bo nie zasługuje na to co ją spotyka. Jest tylko słabą, delikatną dziewczyną zamkniętą w ciele młodej kobiety. Mam wrażenie, że przez to co stało się w jej przeszłości została za szybko wyrwana z tej niewinnej ery dzieciństwa, podobnie jak ja. Właśnie to, tak bardzo nas do siebie zbliża. Przeżyłem prawie dokładnie to samo co ona, wiem co kryje się w jej sercu.
Siedząc w zimnej taksówce i mijając deszczowe ulice Denver, zastanawiałem się nad tym wszystkim. Myślałem o niej, a wręcz nie mogłem przestać zadręczać się tym czy u niej na pewno wszystko dobrze, czy jej samolot na pewno doleci na lotnisko i czy tez myśli o mnie i o naszym pocałunku.
- Proszę pana? Dwadzieścia dolców...- z transu wyrwał mnie głos taksówkarza. Rzuciłem mu szybko pieniądze i wysiadłem z auta, na brudną ulicę. Wszedłem do budynku hotelu i wsiadłem do windy, naciskając na guzik czwarte piętro.
Gdy drzwi się otworzyły, o twarz obiło mi się zimne powietrze i charakterystyczny zapach deszczu. Było ciemno, więc nie pewnie wychyliłem się. Drzwi od windy, zatrzasnęły się na mnie więc szybko odepchnąłem je z powrotem. Wyszedłem na korytarz i poszedłem przed siebie.Albo ktoś tu wietrzył, albo po prostu pocyganili na ogrzewanie. Mój pokój znajdował się na końcu korytarza, więc gdy już prawię do niego dochodziłem poczułem silny zapach dymu papierosowego. Wtedy spojrzałem w bok i na jednym z parapetów siedział McKagan. Wyglądał jak gówno. Naprawdę. Pomimo tego, że było ciemno widziałem jego twarz.
- Co tu robisz?- spytałem, stojąc w takiej samej pozycji. Nie popatrzył na mnie, tylko zaciągnął się papierosem.
Ruszyłem z miejsca i podszedłem do niego, opierając się o parapet tyłem.Sam wyciągnąłem ćmika z kieszeni i zapaliłem go. Milczeliśmy od długiego czasu. Wiedziałem, że chce się odezwać ale po prostu nie ma siły. Ani odwagi.
- Ma...bliznę ciągnącą się od ucha, do opuszka nosa...- powiedziałem, wypuszczając dym z ust. Kątem oka zobaczyłem, że zacisnął oczy.- Wiesz jak bardzo płakała, z bólu?
Stałem do niego bokiem, a zimny wiatr rozwiewał nam włosy od znajdującego się za nami, otwartego okna.
- Serce by ci pękło...- dokończyłem.
- Już dawno go nie mam...- powiedział półgłosem.
Wtedy na niego spojrzałem. Miał łzy w oczach. Naprawdę.
- Lekarz powiedział, że blizna będzie bardzo głęboka...i że gdyby ta struna trafiła kilka centymetrów dalej...nie miała by już oka...- powiedziałem dobitnie.
Wypuścił dym z ust i oparł głowę o okno.
- Tak bardzo...tak bardzo nie chciałem zrobić jej krzywdy...- powiedział i zasłonił sobie twarz dłonią.
- Ale zrobiłeś...- odpowiedziałem, wciąż patrząc w jego stronę.
- Co się ze mną stało? Boże...co się stało?- szeptał, łamiącym się głosem.- Straciłem miłość mojego życia...zrobiłem jej krzywdę, kumple nie odzywają się do mnie i grozą mi wyrzuceniem z zespołu...co jest, do kurwy?
Pociągnął nosem i...i zaczął płakać. Nie mogłem oderwać od niego wzroku i nie miałem pojęcia co mam robić.
- Straciłem wszystko...wszystko...- mówił, głośno oddychając.
Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, próbując zrozumieć jego słowa.
- Jak mogłem, zrobić jej coś takiego? Jak kurwa mogłem? Nie dosyć, że...będzie przeze mnie okaleczona..to jeszcze chciałem...chciałem...- odsłonił na chwilę twarz i zobaczyłem, że jest cała mokra od łez.
- D-Duff...- udało mi się wykrztusić.
- Ja już...nie mam siły...własne życie wyrwało mi się z pod kontroli...
Zapadła cisza, przerywana jego spazmatycznymi oddechami. Pierwszy raz...no może drugi widziałem faceta, który płakał. Mój papieros, trzymał się między moimi dwoma palcami, całkowicie się wypalając..zapomniałem, że w ogóle go palę.
Nie wiem ile trwało nasze milczenie, ale powoli czułem że cierpną mi nogi.
- Po prostu...zaopiekuj się nią, tak jak ja nigdy nie potrafiłem...i nie zrób jej krzywdy...jaką ja jej zrobiłem...nigdy...-szepnął i szybko wstał z parapetu, wymijając mnie, szybkim krokiem.
Odprowadziłem go wzrokiem i zacząłem przetwarzać w myślach, to co wydarzyło się kilka minut temu.
Wszedłem do mojego pokoju i nawet się nie rozbierając położyłem się do łóżka.Tej nocy nie spałem.
Myślałem o tym co powiedział mi Duff i o tym, czy Liz też już leży w łóżku, tak jak ja i czy też czuje na plecach zimno, bo nie ma nas przy sobie.


***
Lizzy:

Leżałam w zimnym i pustym łóżku, płacząc w poduszkę. Nie płacząc, wyjąc. Rana bolała mnie niemiłosiernie, a na dodatek w moim mieszkaniu wciąż na wieszaku wisiała jego dawno zapomniana kurtka jeszcze z czasów Seattle. Próbowałam usunąć z pamięci Duffa, tak by już po prostu się nie zadręczać.
Starałam się myśleć o nim. O Jamesie. O tym co czułam, gdy mnie całował wtedy, na lotnisku.
O tym co czułam, gdy trzymał mnie za rękę w szpitalu.I o tym co czułam, kiedy po prostu...przy mnie był.
Odruchowo odwróciłam się i spojrzałam na ciemną, drugą połowę łóżka myśląc o tym co teraz robi i czy też o mnie myśli. Przestałam płakać i wytarłam łzy w kołdrę. Wtedy po prostu wstałam z łóżka i wyszłam z sypialni. Zegar na ścianie wskazywał drugą w nocy. Wyjęłam z szafy książkę telefoniczną, w której był spis wszystkich większych hoteli na terenie całych stanów.Znalazłam ten hotel, po godzinie szukania. Oczy napierdalały mnie nie bardziej niż blizna. W końcu chwyciłam za telefon i wybrałam numer. Odezwała się kobieta, z recepcji.
- Tak słucham? Recepcja hotelu...
- Czy mogłabyś mnie połączyć z pokojem 405?- przerwałam jej szybko i poczułam, że nie przyjemnie boli mnie brzuch.
- Ale...jest druga w nocy...- zaczęła mówić.
- Nie szkodzi, to bardzo ważna sprawa...- odparłam szybko i wstałam z krzesła, podchodząc do okna i nerwowo skubiąc usta.
- No dobrze...proszę poczekać...- i po chwili usłyszałam dźwięk, wstrzymanej rozmowy. Czekałam dość długo, po czym ponownie usłyszałam jej głos.
- Halo? Ten pan całe szczęście nie śpi...i powiedział, że mam natychmiast łączyć...Boże..ci zakochani...- powiedziała i usłyszałam oczekujący sygnał. Odebrał po jednym sygnale.
- Liz? Co się stało?- powiedział bardzo głośno. Odsunęłam słuchawkę od ucha i skrzywiłam się. Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Nie krzycz kretynie, nic mi nie jest...- powiedziałam cicho się śmiejąc.
Wypuścił powietrze z ust i chyba usiadł na łóżku.
- Przepraszam...- szybko powiedział i zaśmiał się.
Czekałam aż coś powie, a on oczekiwał tego samego ode mnie. Zapadła wręcz nie zręczna cisza.
- Ee...bo ja..bo...
- Nie mogę spać, Liz...- przerwał mi, mocniejszym tonem.- Nie mogę przestać o tobie...
- Ja też...- przerwałam.- I ja też nie mogę przestać myśleć...o nas..
Wstrzymałam oddech i uśmiechnęłam się pełną gębą, ale szybko tego pożałowałam, bo blizna zakuła mnie mocno.Syknęłam cicho, ale to usłyszał.
- Nie uśmiechaj się, bo szwy ci pójdą...- parsknął śmiechem.
- Ale nie mogę przestać...- wytłumaczyłam i usiadłam na zimnym blacie.
- No to mów coś, żeby przestać...- znowu się zaśmiał.
- Co porabiasz?- rzuciłam i nadal się uśmiechałam, pomijając ból.
- Teraz? Siedzę na łóżku...i rozmawiam z tobą...a ty?- spytał.
- A ja...siedzę w kuchni i jest mi bardzo zimno...- powiedziałam, zgodnie z prawdą o jedną ręką potarłam sobie ramię.
- W moim łóżku jest ciepło...- zauważył a ja poczułam przyjemne ukłucie w brzuchu.
- Tyle, że ty i twoje łóżko jest prawie tysiąc kilometrów od mojej kuchni...więc sam rozumiesz...- powiedziałam ciszej i odwróciłam się by popatrzeć za okno.
Długo milczał,ale czułam że się uśmiecha.
- Ja i moje łóżko?- powtórzył rozbawionym głosem.
- Tak, własnie tak...- odrzekłam i parsknęłam śmiechem.
- Jak się czujesz, Lizzy? - spytał, po krótkim milczeniu.
- Fatalnie, ale cieszę się że żyję...- znowu się uśmiechnęłam i zaczęłam skubać listki kwiata znajdującego się na parapecie.
- Ja też się cieszę...- odpowiedział i znowu się zaśmiał.
- Czekaj , muszę sobie zapalić...- powiedział.
- Nie..nie pal...- szybko zareagowałam.
- Ty też palisz...
- Już nie...od dzisiaj nie...- oskubałam roślinkę z wszystkich liści i wyrzuciłam ją do zlewu.
- No dobra, to ja też...- zaśmiał się.
- Ale obiecujesz?
- Tak, obiecuję...od jutra żadnej fajki...
Znowu się uśmiechnęłam i pogłaskałam się po nodze, obrysowując palcami małego siniaka.
- Przez ciebie, mój bambus nie ma liści...wygląda..co najmniej dziwnie...- zauważyłam.
- To kupię ci nowego bambusa...- parsknął śmiechem.
- Czekaj...muszę go podlać..- szybko wstałam z miejsca i nalałam do szklanki wody z kranu i zaczęłam wlewać ją do małej doniczki.
- Liz?- spytał.
- Hmm?
- Rozmawiałem z nim...
Szklanka delikatnie obsunęła mi się z dłoni i z hałasem stuknęła o metalowy parapet.
Usłyszał to, ale nic nie powiedział. Przełknęłam ślinę i odłożyłam ja na miejsce, siadając w tej samej pozycji.
- I co?- spytałam.
- Dał mi wolną rękę...- czekał na moją reakcję, a ja cały czas myślałam.- Ej, mała..jestes tam?
- T-tak...- szybko odparłam.
- Przepraszam, że zacząłem ten temat...po prostu chciałem ci to powiedzieć...wiesz...
- Nie, James...przemyślałam to wszystko i...już..już po prostu przestaję mnie to interesować...on ma swoje życie a ja swoje...i..i nic więcej się nie liczy...
- Nic więcej się nie liczy...- powtórzył.
- Tak..cała reszta się nie liczy...- podkreśliłam ostatnie słowa. - Weź to gdzieś zapisz..rzadko co mówię coś mądrego...
Parsknął śmiechem i usłyszałam dźwięk włączanej zapalniczki.
- Ej, słyszę że palisz...
- No przecież, nie palę! Tylko się bawię...- obronił się.
Zeszłam z szafki i podeszłam do stołu.
- Czekaj, przełącze cię na drugi telefon ok? Ten w sypialni...- powiedzałam.
- Tam jest cieplej?- zaśmiał się.
-Tak, mogę się przytulić do poduszki...- szybko się rozłączyłam i przełączyłam rozmowę na tamtej telefon.
Położyłam sie do łóżka i opatuliłam się kołdrą, pod sam nos. Chwyciłam telefon i na nowo włączyłam rozmowę.
- Jestem...- szepnęłam.
- Już ci lepiej?- spytał, a ja znowu poczułam to ciepłe uczucie.
- Zdecydowanie...- uśmiechnęłam się błogo.
- Co będziesz jutro robić?- spytał.
- Jutro? Posprzątam tu trochę...i pojadę po rzeczy...- odpowiedziałam i jeszcze bardziej zniżyłam się .
- Nie, zrób to kiedy indziej...miałaś odpoczywać..blizna musi ci się zagoić..- odezwał się.
- Nie pierdol...i tak jestem jeszcze brzydsza niż byłam..mam szramę na pół twarzy, lepiej być nie może...- zaśmiałam się i zamknęłam oczy.
- Nie prawda...jesteś jeszcze piękniejsza...- powiedział cicho.
Nic nie odpowiedziałam, tylko uśmiechnęłam się.
- Dziękuję, to bardzo miło...- udało mi się powiedzieć.
- Liz?
- Hmm?
- Zasypiasz, kochanie...
- Yhym...- już nie miałam siły nic powiedzieć.
- To...ja tu sobie posiedzę...sam...a ty idź spać...- szepnął.
- Nie chce, żebyś...został sam...- powiedziałam ledwo słyszalnie.
- No przecież nie jestem... jesteś te tysiąc kilometrów obok...- odszepnął i po chwili głośno westchnął.
- To bardzo daleko...
- To nie ma znaczenia, jak sobie wyobrazisz że jestem blisko to wtedy wcale tak nie myślisz.
- No to ide sobie wyobrazić, ok?- szepnęłam.
- To ja też idę...to...dobranoc, maleńka...
- Do jutra...i...jak już jesteś obok mnie, to...wyobraź sobie, że teraz całuję cie w policzek...dobranoc..- powiedziałam i rozłączyłam się.

***

Obudziłem się na drugi dzień i pierwsze co, to uśmiechnąłem się szeroko.Zasnąłem zaraz po tym jak się rozłączyła.Śniła mi się całą noc, jak jakiemuś psycholowi. Wykąpałem się i ubrałem, myśląc o tym co teraz robi.Jestem totalnie rozjebany, przez tą dziewczynę. Zupełnie.
- A ty co?- spytał Lars z uśmiechem na twarzy, podając mi kubek z kawą.
- Nic, a co ma być?-uśmiechnąłem się szeroko, wgryzając się w bułkę.
- Latasz jak popierdolony, James...- powiedział z pełnymi ustami Jason.
- No bo jestem popierdolony...- wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się.
Spojrzeli po sobie i szybko zamilkli, bo do stołówki wszedł Slash i Axl. Byłem w zajebistym humorze, więc pokiwałem im energicznie i czekałem aż do nas podejdą.
- To..my jedziemy...- odezwał się cicho Slash.
- Naprawdę sory..to nie nasza decyzja..wiesz manager..i tak dalej..-zaczął ściemniać Lars.
- Tak, tak..domyślamy się...w każdym razie jeszcze raz..ee...sory..i no wiecie..dzięki..- jąkał się. Axl nic sie nie odzywał. Stał za Slashem i po prostu na nas patrzył. Zrobiło mi sie głupio, bo to w końcu nie ich wina za to co sie stało.
Kirk szturchnął mnie znacząco w ramię.
- Dobra..wiecie co, w sumie..to możecie zostać...i tak mieliście zagrać te trzy koncerty..zagrajcie ten ostatni i spierdalajcie..-uśmiechnąłem się do nich. Oboje jakby na zawołanie ożywili się i podziękowali, odchodząc od stołu.
- Ej, no przecież sam kazałeś im wypierdalać z trasy..- nachylił sie nad stołem Lars.
- No niby tak...ale byłem wkurwiony na McKagana, nie na nich...więc niech juz zagrają..- wytłumaczyłem i wziąłem łyka kawy.
- I jak się czuje Liz?- spytał nagle Hammet.
- Chyba już lepiej...- odpowiedziałem krótko, chcąc uniknąć tematu.
Wymienił spojrzenie z Jasonem i już więcej nic nie mówił.
- Dobra, jedziemy po te gitary...- wstaliśmy wszyscy razem i wyszliśmy na zewnątrz.

***

Obudził mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Wyciągnęłam głowę z pod poduszki i odebrałam telefon, odgarniając włosy z twarzy.
- T-tak?- szepnęłam, kompletnie zaspana.
- Tak myślałem, że o szesnastej jeszcze będziesz spała...- usłyszałam głos po drugiej stronie. Jego głos.
Wypuściłam powietrze z ust i uśmiechnęłam się pełną gębą.
- Dzień dobry...- powiedziałam, przeciągając się.
On także się zaśmiał.
- Dzwonię, żeby ci powiedzieć że jednak nie będzie trasy...- rzekł uradowany. Podniosłam głowę i skupiłam się na tym co powiedział.- Dziś damy ostatni koncert...
- A-ale..dlaczego?- spytałam zdezorientowana.
- Bo...b-bo muszę się tobą zająć...- rzucił na co ja zareagowałam szerokim uśmiechem.
- Co?- spytałam, nie mogąc opanować śmiechu.
- No tak, bo jesteś tam sama a ja przez telefon ci nie pomogę...- próbował się jakoś obronić.
Usiadłam na łóżku i założyłam na ramiona sweter.
- Poczekaj, przełączę cię na kuchnie...- powiedziałam i rozłączyłam się. Wręcz pobiegłam do kuchni i przywróciłam rozmowę.
- Jesteś James?- spytałam.
- Jestem, jestem..- szybko odpowiedział.- No i rozumiesz, po prostu chciałbym teraz..być..z..
- Ze mną?- wyszczerzyłam się.
- Robisz ze mnie debila..- chyba też się wyszczerzył.
- Wiem, debilu..- wybuchnęłam śmiechem.
Oboje zaczęliśmy się śmiać i wtedy spojrzałam w swoje odbicie w lustrze. Blizna przybrała prawie purpurowy odcień i było ją widać jeszcze bardziej.
- Kurwa...-szepnęłam i podeszłam do lustra, dotykając rany opuszkiem palca.
- Blizna?- spytał ciszej.
- Boże...jak mnie zobaczysz to od razu spierdolisz...wyglądam jak jakaś wiedźma...albo..coś gorszego..-jęknęłam i przejechałam wzdłuż niej palcem.
- Właśnie dlatego chce być teraz z tobą...- powiedział, na co ja sie uśmiechnęłam.- Żebyś przestała tak myśleć...
- Ale taka prawda..-zaczęłam mówić, ale mi przerwał.
- Nie pierdol już i lepiej mnie posłuchaj...dzisiaj o dziewiętnastej mamy samolot do LA...będę tak o dziewiątej...to podasz mi adres?- spytał niepewnie.
- A może mam przyjechać na lotnisko?- spytałam.
- Nie! Żadne lotnisko, masz siedzieć w domu...- szybko zareagował.
- No dobrze...mieszkam w tym wielkim budynku na Westwood, zaraz koło America's Bank..wiesz gdzie?Mieszkanie dwudzieste..
- Tak, kojarzę...to..czekaj na mnie..- powiedział.
- James?- spytałam.
- Tak?
- To zrobię kolację...- powiedziałam ciszej i uśmiechnęłam się sama do siebie.
- No dobrze...- zaśmiał się.- To do zobaczenia..
Usłyszałam i po chwili się rozłączył. Pobiegłam do łazienki i zaczęłam sprzątać. Dosłownie wszystko.Począwszy od korytarza kończywszy na salonie. Nim się obejrzałam, na zegarze była już dwudziesta.
- Kurwa...-jęknęłam, gdy włosy zaplątały mi się w suszarkę. Szybko je rozplątałam i zaczęłam je rozczesywać. Nałożyłam delikatny makijaż, pomijają przy tym bliznę. Starałam się w ogóle na nią nie patrzeć. Ubrałam się w czarną, dość obcisłą sukienkę do kolan.Właściwie nie wiem po co.
Gdy już się ogarnęłam, wbiegłam do kuchni i przełożyłam jedzenie z garnków do misek. Jeszcze raz przygładziłam obrus na stole i usiadłam przy nim, nerwowo skubiąc wargę. On tu przyjedzie, wykończony po podróży a ja odpierdalam jakieś kolacje i przebieram się w jebane sukienki. Jezu, Liz chyba cię pojebało. A co jak on...zupełnie inaczej to widzi? I jedzie tu tylko i wyłącznie dlatego, by mi powiedzieć..
Moje rozmyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Zamarłam, nasłuchując. Powoli wstałam i podeszłam do drzwi.Nachyliłam się nad wizjerem i spojrzałam prze niego na klatkę schodową. Pierwsze co zobaczyłam to ogromny bukiet jakiś różowych kwiatów. Już wiedziałam kto to. Wyszczerzyłam się i otworzyłam drzwi. Stał przede mną uśmiechnięty James. Opierał się o framugę i patrzył na mnie wyczekująco.
- Pomyślałem sobie, że skoro to kolacja to wypada kupić kwiaty...- powiedział patrząc na mnie zahipnotyzowanym wzrokiem.
- A ja sobie pomyślałam, że skoro to kolacja to wypada ubrać sukienkę...- powiedziałam i uśmiechnęłam się krzywo, patrząc w dół.
Zmierzył mnie wzrokiem, a ja wyciągnęłam rękę i wciągnęłam go do środka, zamykając za nami drzwi.

11 komentarzy:

  1. u know jaram się Jamesem jak żyd w piecu.
    pozytywnie zaskoczył mnie Duff.
    dobrze, że Liz się trzyma.
    czekam na seksy ;3
    nie umiem komentować, ale wiesz że mi sie cholernie podoba! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu tak szybko sie skonczylo :( niech zaluje jebany kutas -.- latwo sie poddal! I James spacjalnie skonczyl wczesniej trase! Nikt mnie
    Nie kocha.. <3 ~mmckagan

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak blisko bez względu na odległość... Nic więcej się nie liczy.
    Tyle w tym temacie. Zajebiście.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale James jest słodki!!!!! :D Taki uroczy, opiekuńczy i zakochany do szaleństwa :)
    Fajnie, że Duff zrozumiał swój błąd...chociaż tyle dobrego, że zachował się porządnie, chociaż raz :) Czasu nikt nie cofnie, ale aż mi się go żal zrobiło, jak tak płakał...jestem po prostu wyczulona na Duffa ;)
    Nooo i romantyczna kolacja...czyżby skończyła się w łóżku? Na to liczę, bo ona ma być z Jamesem!!! Będą razem bardzo szczęśliwi, co nawet McKagan tak myśli
    Rozdział jak zwykle cudowny :D czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurde nabawię się przez ciebie kompleksów, bo piszesz lepiej ode mnie :) Nigdy nie przepadałam jakoś super za Metallicą, ale w twoim opowiadaniu są naprawdę cudowni, szczególnie James *____* To cudowne, że on tak tę Liz kocha ;) Ciekawe, jak skończy się ta kolacja, bo nie będą chyba siedzieć grzecznie przy stoliku i jeść spaghetti :D

    Chociaż raz Duff zachował się mądrze. Spieprzył sprawę, więc jest już po wszystkim. Jedyne co może zrobić dla dobra Lizzy, to dać jej wolną rękę, by mogła o nim zapomnieć i być szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
  6. CZEMU JA TAK NIE PISZĘ :C
    ZAJEBIŚCIE, Z RESZTĄ WIESZ.

    OdpowiedzUsuń
  7. Padam na kolana i bije pokłony przed Twoim talentem! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. uwielbiam twoje opowiadanie, a ten rozdział jakoś szczególnie mi sie podoba :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Рrettу! Thiѕ was an extremеly wonԁerful post.
    Thank yοu for supplying these details.

    Feel free to visit my web blog Arjun Kanuri

    OdpowiedzUsuń
  10. I loved as much as you will receive carried out right here.

    The sketch is tasteful, your authored subject matter stylish.
    nonetheless, you command get bought an impatience over that you wish be
    delivering the following. unwell unquestionably come more formerly again as exactly the same nearly a lot often inside case you shield this increase.


    My blog post; reputation management for individuals

    OdpowiedzUsuń
  11. Hello there! This pοst coulԁ not be
    wгitten аnу better! Going thгough thiѕ post rеminԁs me of my previous roоmmate!
    He continually kept prеaching abοut this.
    I аm gοіng to ѕend this аrtіcle to him.
    Fаirly certаin he ωill hаve a gоod rеad.
    Many thankѕ fοг sharing!

    Stop by mу blog poѕt - lloyd irvin

    OdpowiedzUsuń